Co z tym naszym Prawem budowlanym jest nie tak?
Od wejścia w życie 1 stycznia 1995 roku, Prawo budowlane było już nowelizowane ok. 70 razy, w tym roku już 3. W roku 2007 ówczesny rząd zapowiedział nową ustawę, następny nie widział takiej potrzeby, projekt włożył do szuflady i rozpoczął prace nad nowelizacją. W tym czasie uchwalono sejmową nowelę, która wzbudza różne komentarze. Na razie Prezydent RP nie podpisał tej nowelizacji i skierował go do Trybunału Konstytucyjnego. A zatem mamy nadal do czynienia z kolejnym odcinkiem tej (tele)noweli... Rozmowa z Mariolą Berdysz, dyrektor Fundacji Wszechnica Budowlana.
Rzecznik Praw Obywatelskich miał zastrzeżenia, Prezydent nie podpisał, teraz sprawą zajmie się Trybunał Konstytucyjny - czy to dobrze czy to źle?
Dobrze, że będzie jakaś dodatkowa kontrola nowych propozycji przepisów, a z drugiej źle, bo na pewno opóźni to wejście ich w życie. A przecież ta nowelizacja była zapowiadana jako ułatwienie prowadzenia inwestycji budowlanej. Takie są przynajmniej oczekiwania inwestorów. Warto dodać, że ta nowelizacja, powiedzmy w 80% ma zbieżne rozstrzygnięcia, z proponowanymi w nowelizacji, nad którą pracuje Ministerstwo Infrastruktury. Rozumiem, że jeżeli wyrokowanie w Trybunale Konstytucyjnym będzie się przedłużało, to jest szansa, że rządowy projekt z podobnymi zapisami będzie już „wyczyszczony” z ew. kwestionowanych zapisów czy sformułowań.
No właśnie, czy te dwie nowelizacje, poselska - rozpatrywana przed Trybunał i ministerialna - w przygotowaniu, różnią się bardzo czy tylko szczegółami?
Nowelizacja proponowana przez Ministerstwo Infrastruktury jest zbliżona do tej skierowanej do Trybunału np. w kwestii likwidacji pozwoleń na budowę i zastąpienie ich rejestracją, natomiast znacznie głębiej sięga do ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, proponuje zmianę procedur w sprawie ocen oddziaływania inwestycji na środowisko. W nowelizacji ministerialnej np. lepiej rozwiązano problem tzw. istotnego odstąpienia od warunków rejestracji i projektu budowlanego, na które otrzymało się decyzję czy dokonało rejestracji w formie zgłoszenia. W nowelizacji poselskiej jest to wyjątkowo źle zapisane, bo tak naprawdę, każde istotne odstąpienie będzie wymagać nowej rejestracji od początku do końca. Czyli nie tak jak jest teraz, że jak mamy pozwolenie na budowę i chcemy istotnie odstąpić to występujemy o zamienne pozwolenie na budowę. Prawo budowlane mówi, że przepisy w sprawie pozwoleń na budowę stosuje się odpowiednio do zakresu zmian. W tzw. "ustawie Palikota" od początku trzeba zarejestrować tę budowę , natomiast propozycja ministerialna przewiduje tak jakby zmianę w rejestracji, mówi, że trzeba to ponownie zarejestrować, ale przepisy stosuje się odpowiednio do zakresu zmian. Rozumiem, że na przykład gdy zmiana nie dotyczy oceny oddziaływania na środowisko, to całej procedury konsultacji społecznej nie trzeba ponownie przeprowadzać. "U Palikota" byłoby zaś tak, że jak coś chce się zmienić co w ogóle nie ma nic wspólnego z oddziaływaniem na środowisko, rejestrację muszę przeprowadzić od początku, co wymaga udziału społeczeństwa – łącznie trwałoby to ponad 100 dni, tak samo długo jak pierwszej rejestracji.
Czy był jakiś błąd w tym naszym prawie budowlanym z 1994 roku, że od tamtej pory je bez przerwy zmieniamy. Przecież kiedyś wszelkie przepisy regulujące proces budowlany funkcjonowały przez lata...
To prawda. I po tych wielu zmianach i wielkich oczekiwaniach, na pewno już wszyscy zasłużyli na nowe Prawo budowlane, może nawet na Kodeks Budowlany, którego nigdy nie mieliśmy. Rzeczywiście, jak popatrzymy na historię, to pierwsze regulacje, które nazywały się prawo budowlane, wprowadzono Dekretem Przeydendenta RP w roku 1928. I na tym prawie "jechaliśmy" aż do 1961 roku. W 1961 powstało pierwsze powojenne Prawo budowlane. Wszystko co wynikało z tamtego ustroju, pojawiło się również w Prawie budowlanym z roku 1974 i po transformacji to prawo nie mogło się ostać. Regulacje odstawały od rzeczywistości. W przepisach budowlanych z 1974 był podział na budownictwo osób fizycznych i budownictwo jednostek gospodarki uspołecznionej. Procedury nie były dostosowane do możliwości realizacji inwestycji przez określonych inwestorów. Co mógł w latach 70. zrobić indywidualny inwestor? - mały domek, mały garaż, może jakiś zakładzik rzemieślniczy. W ogóle przepisy nie mówiły o prywatnej własności, czyli wszystko co było bardziej skomplikowane było regulowane w dziale dla jednostek gospodarki uspołecznionej. No a w pewnym momencie ci inwestorzy prywatni też już coś chcieli zrobić.
Pamiętam, że ustawa z 1994 roku sporo zamieszania wprowadziła w uprawnieniach budowlanych.
Bo w uprawnieniach budowlanych wydawanych w oparciu o przepisy z 1974 roku były zapisy, o nadawaniu uprawnień z ograniczeniami pełnienia samodzielnych funkcji tylko w budownictwie osób fizycznych. Potrzebne było rozporządzenie, które jak gdyby działało wstecz i wprowadziło zapisy dające możliwość stosowania wcześniejszych uprawnień w nowych uwarunkowaniach w sposób adekwatny do faktycznego stanu. Kiedyś budownictwo jednorodzinne rzeczywiście oznaczało "małe", wszystko inne było to "większe". Wtedy wprowadzono to ograniczenie do 3000 m3 kubatury zamiast ograniczenia w budownictwie osób fizycznych. Prawo z ‘94 roku było w miarę czasów nowoczesne, a jego "błąd" polegał właściwie na braku możliwości poprawnego jego stosowania po reformie administracyjnej wprowadzonej od 1 stycznia 1999. Prawo budowlane z ‘94 roku było napisane dla państwowego nadzoru budowlanego i nie przewidziało podziału na dwa piony: administrację architektoniczno – budowlaną oraz nadzór budowlany. I tu zaczął się problem, bo trzeba było zapisać, kto co komu przekazuje, kiedy ktoś może wezwać do kontroli, kto komu ma przekazywać jakieś dokumenty itd. I moim zdaniem od tej pory Prawo budowlane stało się zupełnie niefunkcjonalne. Dwa lata temu była przymiarka do nowego prawa budowlanego, nawet powstał projekt, ale kadencji sejmu "nie wystarczyło" (przyp. red - przyspieszone wybory).
To jest nam potrzebne nowe Prawo budowlane czy nie?
Nowe prawo pisane na kolanie na pewno nie jest potrzebne. Natomiast nie jest złym pomysłem przedsięwzięcie, które jest sygnalizowane w postaci Kodeksu budowlanego regulującego cały proces inwestycyjny (red. - do opracowania Kodeks przymierza się Katedra Prawa Gospodarczego w Szkole Głównej Handlowej). Rozumiem, że będzie on określał zachowania stron uczestniczących w inwestycji. Kiedyś tak było... Nie było ustawy o ochronie środowiska, nie było ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, a wszystko grało. A dodajmy jeszcze, że Prawo budowlane z ’28 roku, a było ono właśnie takim kodeksem, to dość cieniutka broszura...
A to nie jest tak, że jak prawo zaczyna wchodzić w detale i szczegóły, to nie ma takiej możliwości by wyczerpało temat i zawsze pojawi się coś, co będzie wymagało kolejnej interpretacji, czyli będzie wymagało kolejnej nowelizacji...
Coś w tym jest. Teraz bardzo dużo mówimy o utrzymaniu budynków budowlanych, mówimy o kontroli hoteli, domów komunalnych - w tej chwili mamy na ten temat kilkadziesiąt artykułów. A w prawie budowlanym z ‘28 roku był jeden zapis, że: ma być czysto i porządnie, i jeszcze bezpiecznie trzeba by było zapisać. No tak, ale inna sprawa, że rzeczywistość nam się komplikuje. Kiedy wymyślano zgłoszenie i zaczęto formułować listę zgłoszeń, to do dzisiaj ten artykuł 29, czyli ten w którym wykazane są budowy i roboty budowlane, które nie wymagają pozwolenia na budowę, jest w dalszym ciągu listą całkowicie przypadkową. Generalnie, jeśli ktoś zapyta, czy na dane roboty trzeba pozwolenie na budowę, to patrzymy - no nie, nie ma tego w artykule 29, jest robota budowlana, zbędne jest pozwolenie na budowe, przy następnej nowelizacji to wpiszemy.
I jakby próbować dalej analizować ten artykuł 29, to w doniesieniu do budynków są bardzo różne kryteria, różne budynki są zwolnione z pozwolenia na budowę, ale w stosunku do jednych ustawodawca mówi - wolnostojące, w stosunku do innych nie używa tego sformułowania - dlatego nie muszą być wolno stojące. W niektórych posługuje się powierzchnią zabudowy, a nagle w stosunku do określonych budynków - a chodzi dokładnie o budynki gospodarcze w zabudowie zagrodowej - dodaje rozpiętość, a czasami jednym z kryterium jest, że ma być parterowy.. Czyli już z tego można wysnuć wniosek, że dla zwolnienia z pozwolenia nie było decydujące czy coś jest mniej lub bardziej skomplikowane, tylko jakieś inne względy.
Czy takie zapisy to nasza polska specjalność?
Istnieją również w innych systemach prawnych. Właściwie zawsze jest jakaś grupa obieków budowlanych, która jest zwolniona z jakichś procedur. Z tym mamy do czynienia w systemie np. niemieckim i brytyjskim. I dodam, że my generalnie wzorujemy się właśnie na niemieckim prawie budowlanym, które jest bardzo restrykcyjne, kazuistyczne, z ogromną liczbą przepisów i tak dalej... W Niemczech jest jeszcze inny aspekt, którego u nas nie ma - tam żadna gmina nie pozwoli sobie na to, żeby nie mieć planu zagospodarowania przestrzennego. Gdybyśmy w Polsce mieli taką sytuację, to uzyskanie pozwolenia na budowę nawet w tak restrykcyjnych procedurach jak teraz, nie byłoby takie uciążliwe.
Rzeczywiście plany zagospodarowania są ważne...
Są takie kraje (tak jest np. w systemie brytyjskim), w których plany planami, ale urząd mówi - możemy wydać decyzję na taką budowę, jesteśmy tym zainteresowani - i to jest bardzo uznaniowa decyzja. Ale tam po drugiej wojnie światowej państwo znacjonalizowało prawo do zabudowy na działkach, czyli nie zabrało nikomu żadnej własności, ale jednocześnie określiło, że jak będziesz się chciał budować, musisz nas zapytać a my ci to prawo damy jeżeli będziemy tym zainteresowani. Nazywa się to się potocznie, że nastąpiła nacjonalizacja prawa zabudowy. Tam procedura jest zupełnie inna. Ta planistyczna jest odrębna, bardzo uznaniowa, można ją porównać do polskiej. A budowlana wygląda tak: inwestor ma wybór czy nadzór budowlany ma jego projekt sprawdzić i zatwierdzić - czy tylko go zawiadomi, że będzie budować i projekt pobieżnie będzie sprawdzony. Oczywiście, tam gdzie w grę wchodzi bezpieczeństwo pożarowe sprawdzenie jest obowiązkowe, ale zasada jest taka - czy to będzie pełne sprawdzenie czy pobieżne, to teoretycznie każdy inwestor może rozpocząć budowę już po 48 godzinach. Fakt, niewielu tak robi, bo jednak ma wątpliwości, że coś może być nie tak i dopóki to przedsięwzięcie jest na papierze, to poprawienie czy skorygowanie będzie tańsze. Bo jak już będzie coś zrobione, wówczas oznacza to ogromne dodatkowe koszty.
Kiedyś wspomniała Pani, że w Europie generalnie rozróżnia się tylko kilka systemów Prawa budowlanego...
W zasadzie można powiedzieć, że w Europie są trzy systemy: niemiecki - ten restrykcyjny, na którym my się wzorujemy; brytyjski - który mówi, jak chcesz to się pytaj, generalnie masz robić dobrze i w zależności od rodzaju obiektu wymagane jest pełne sprawdzenie albo pobieżne; a Francuzi mówią - my mamy przepisy ubezpieczeniowe. Tam jest wydawane jedno zezwolenie, które jest potwierdzeniem tego, że organy państwa sprawdziły, że inwestycja pasuje w danym miejscu, czyli zatwierdza generalny wygląd. A w środku? W środku musisz mieć ubezpieczenie. Tam wszyscy są ubezpieczeni: wykonawca, inwestor, projektant i nadzorujący. Tak rozumiana odpowiedzialność zachęcą do korzystania z prywatnego nadzoru budowlanego. Ale wtedy nadzór nie tylko wykonuje czynności kontrolne, ma również obowiązek proponować najlepsze, najbardziej ekonomiczne rozwiązania, dzięki którym inwestor, na przykład zapłaci niższą składkę ubezpieczenia. A jak inwestor chce sobie robić bez nadzoru, według takich „ogólnopaństwowych” kryteriów, musi liczyć się z horrendalną stawką ubezpieczenia. Tam właściwie wszystkie inwestycje są realizowane na bazie kodeksu cywilnego i na systemie ubezpieczeń. I to działa od około 1800 roku!
To skoro mamy tyle przykładów dobrze działającego budowlanego prawodawstwa, to dlaczego wciąż poprawiamy i poprawiamy nasze?
Sądzę, że rzeczywiście te systemy dają możliwość wybrania czegoś pośredniego dla Polaka. Podkreślam wybrania, bo nie wszystko jest tam uregulowane. Chociażby samowola budowlana - w niektórych krajach jest zjawiskiem nieznanym. Skutecznie zlikwidowano ją we Włoszech, gdzie do pewnego momentu budowano dosyć żywiołowo i w dodatku bezkarnie. Tam w latach 90. nie można było uchwalić prawie żadnego planu miejscowego a w pracach planistycznych trwała non stop inwentaryzacja. W końcu Włosi powiedzieli - basta! Zostało ogłoszone, że dają 2 lata na bezpłatną legalizację budów postawionych bez pozwolenia, o ile oczywiście ich użytkowanie przysłowiowo nie grozi śmiercią czy kalectwem. Po następnych dwóch latach za legalizację już trzeba było zapłacić, za kolejne dwa będzie kosztować jeszcze więcej, za kolejne dwa kwota znowu wzrośnie itd. A po wyznaczeniu ostatecznej granicy czasowej, nie będzie można już zalegalizować niczego. I to zadziałało.
U nas z samowolą budowlaną jest rzeczywiście problem, chociaż statystyki GUNB wykazują coraz mniejszą ich skalę.
U nas problem polega też na tym, że tak naprawdę, każdy z nas jest w tym obszarze jakimś przestępcą. No bo jak się zastanowić, to każda robota w domu może być nazwana robotą budowlaną w obiekcie - a na taką potrzeba pozwolenia na budowę, chociażby na wykonanie instalacji. A kto z nas wie, że jest potrzebne pozwolenie na tego typu roboty? Jak na liście robót zwolnionych z pozwolenia pojawiło się "ocieplenie ścian budynków" to wielu łapało się za głowę - a to w ogóle przedtem wymagało pozwolenia? Ano wymagało, bo jak tego nie było na liście to potrzebne było pozwolenie na budowę. Jest na przykład w Prawie budowlanym taki przepis, że można realizować roboty budowlane bez konieczności powoływania kierownika budowy. Oczywiście, organ administarcji musi się na to zgodzić, musi zwolnić z tego obowiązku, no i to dotyczy robót mało skomplikowanych. A kto na takie roboty brał pozwolenie? A jak już bierze, to zdaje sobie sprawę, że zadanie jest na tyle skomplikowane, że i tak by go organ z tego nie zwolnił.
Myśli Pani , że jednak rozwiązanie problemu samowoli jest wciąż przed nami?
Jeszcze 20 lat temu problem budów bez pozwoleń oceniam tak pół na pół. Na pewno nie w takim zakresie, ale nadal mamy z tym do czynienia. Nie ma co się oszukiwać - mało jest takich zaplanowanych, problemowych kontroli nadzoru budowlanego. Musi się najpierw coś stać i wtedy kontrolujemy budynki jak gdzieś się któryś spalił, kontrolujemy gazociągi jak wybuchnie gdzieś gaz, kontrolujemy wielkopowierzchniowe obiekty jak się hala zawaliła. Tutaj najlepiej spisują się tzw. "społeczni inspektorzy nadzoru budowlanego", czyli sąsiedzi. Jak wznosimy coś co zaczyna sąsiadowi przeszkadzać, to on szukając pomocy w zatrzymaniu budowy interweniuje w nadzorze budowlanym i tak najczęściej wykrywane są samowole. Dlatego dobre są zapisy w jednej i drugiej ustawie (poselskiej i projekcie ministerialnym), żeby dać spokój "robotom budowlanym" (innym niż budowa), a skoncentrować się na "budowie" (wznoszenie obiektów budowlanych), z naciskiem by kontrole projektów i budów były prowadzone w obiektach użyteczności publicznej. Bo tam państwo powinno zagwarantować, że nic nam na głowę nie spadnie, a w domu - to jest już nasz problem. Natomiast problemem jest udział tzw. stron postepowania czyli naszych sasiadów. Tutaj jest bardzo trudno wyważyć, bo bardzo dobrze jak nie ma strony kiedy to my inwestujemy, ale jak sąsiad inwestuje a my nie jesteśmy stroną, to nam jest bardzo przykro. I na pewno jeżeli jest rejestracja bez udziału tych stron, poza tymi oczywiście przedsięwzięciami, które wymagają oceny środowiskowej, to gdyby okazało się, że rzeczywiście z ustawy o zagospodarowaniu i planowaniu przestrzennym możemy z udziałem stron rozstrzygnąć, że na sąsiedniej działce będzie stał taki budynek i będzie miał taką funkcję i będzie usytuowany w odpowiedniej odległości od granicy i wtedy rozumiem, że ja jako sąsiad mogę mieć w tej kwestii coś do powiedzenia - czy to ogranicza moje prawa własności czy nie ogranicza? I jak ta sprawa się skończy, to można rzeczywiście tylko zarejestrować budowlę. Bo to czy na budowie jest bezpiecznie, to jest już odpowiedzialność cywilna inwestora, czy wykonawcy, czy kierownika budowy.
W każdym bądź razie, gdy już jesteśmy na dalszym etapie inwestycji, kiedy już mamy zaawansowane rozwiązania techniczne, to sąsiadowi nic do tego, a chodzi o to żeby to było zgodne z prawem, żeby nie groziło przysłowiowym "śmiercią czy kalectwem".
Czyli znowu nam się kłania brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzeni... Wydaje mi się też, że ludzie, owi potencjalni "sąsiedzi", nie za bardzo garną się do konsultacji i wypowiadania się w trakcie ich ustalania.
A rzeczywiście rozstrzygnięcia powinny zapadać na wstępnym etapie inwestycji. Tak jest na przykład we Francji – decyzje są w charakterze urbanistycznym, resztę załatwia system ubezpieczeń i prywatny nadzór budowlany. W Niemczech wszyscy wiedzą, gdzie co będzie budowane. Brytyjczycy preferują uznaniowość decyzji, choć trzeba wspomnieć, że decyzje zapadają z dużą partycypacją społeczności lokalnej. Gdyby rzeczywiście zmiana Prawa budowlanego wprowadzająca ograniczenia udziału stron i rejestrację była jednocześnie związana z daleko idącą zmianą ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, to rzeczywiście można by powiedzieć, że wszelkie interesy "sąsiada" można rozstrzygnąć w postępowaniu urbanistycznym. Będzie zapisana funkcja, będą gabaryty i będzie usytuowanie - a co sąsiadowi więcej jest potrzebne do wiadomości? Fakt, bywają takie przypadki, że ktoś swoją inwestycją przyczynia się do tego, że następne nieruchomości tracą na wartości. Ale sądzę, że ten etap urbanistyczny byłby etapem wystarczającym, jeżeli by zapadły rozstrzygnięcia o funkcji, formie i lokalizacji.
Czyli jak nie będzie planu zagospodarowania przestrzennego, to nam nawet dobre Prawo budowlane nie pomoże?
Nie tak do końca. W projekcie proponowanym przez Ministra Infrastruktury są przecież proponowane krajowe przepisy urbanistyczne i możliwość tworzenia gminnych przepisów urbanistycznych. Czyli to uniezależnia od tego, czy gmina sporządzi plan miejscowy czy nie, bo już jakieś podstawowe przepisy urbanistyczne będą - gdzie co można i w jakiej formie budować w miastach, w otwartych terenach, jak one mają być wyposażone. To jest w pewnym sensie powrót do czegoś takiego co kiedyś obowiązywało, a nazywało się "normatyw urbanistyczny". To było inaczej zapisane, ale chodzi o to, że już na poziomie krajowym można ustalić pewne parametry, tak żeby chronić przestrzeń, bo łatwo można ją zdegradować. Sam pomysł zróżnicowania przepisów jest dobry, jednak jest to zbyt skomplikowanie zapisane, co będzie napotykać opory. Ale na pewno na tym etapie urbanistycznym trzeba zapewnić partycypację społeczną (jeżeli to jest plan), sąsiedzką (jeżeli to jest ustalenie w innej formie). Oczywiście, im bardziej to jest prosta forma, w sensie że mniej skomplikowane postępowanie, powinna dotyczyć mniejszych inwestycji i tych nie uciążliwych dla otoczenia. Przecież utraciły moc plany zagospodarowania przestrzennego sprzed 1995 roku. A te po 95 roku są i zanim ustawa z 2003 roku wprowadziła obowiązek sporządzania planów miejscowych w charakterze realizacyjnym, to w dalszym ciągu wydaje się pozwolenia na budowę w oparciu o plany miejscowe sporządzane miedzy rokiem 95 a 2003, które tego charakteru realizacyjnego nie mają. No bo jak w takim palnie jest zapisane przeznaczenie pod budownictwo mieszkaniowe jednorodzinne. Plan rozstrzyga o lokalizacji, nie rozstrzyga o formie, rozstrzyga tylko o funkcji. Niewątpliwie funkcja ma wpływ na prawa sąsiedzkie, ale wielkość obiektu i usytuowanie też są bardzo istotne.
A jaka w takim mechanizmie powinna być rola nadzoru budowlanego? Powinny być intensywniejsze kontrole?
Ale dlaczego wszyscy mają wszystko kontrolować? Fakt, do noszenia fraka dorasta się podobno w trzecim pokoleniu, my jesteśmy gdzieś na początku drugiego. U nas utarło się, że jesteśmy MY i ONI, czyli władza, która na nic nie pozwala. I jak się chce coś zrobić, to trzeba to ZAŁATWIĆ. Jest duża uznaniowość administracyjna, a my nie mamy zaufania do administracji. W administracji zrezygnowano z wysokich wymagań, bo nie można zaproponować odpowiednich płac(chociaż teraz w dobie kryzysu administracja jest najbardziej stabilnym miejscem pracy). W administracji jest dobór negatywny, bo są kiepskie pensje - no który inżynier z długą praktyką, który może naprawdę fachowo spojrzeć na plan będzie pracował w administracji? Z drugiej strony też nie można mieć pretensji do wszystkich urzędników, bo zdarzają się pasjonaci. Ale też inwestorzy (bo w Polaku jest coś takiego) mają takie poczucie, że "jak nie posmaruje to nie pojedzie"... Niektórzy nie są w stanie zrozumieć, że jak złożyli dobre projekty, a inwestycja nie narusza prawa, to nie są nic nikomu winni i nie muszą za nic dziękować. I jak taki dostaje pozwolenie na budowę to ma poczucie długu wdzięczności.
Czy w innych krajach Prawo budowlane też jest tak często poprawiane jak u nas?
My zmieniamy dorywczo bardzo często. Od 1996 roku mieliśmy ok. 70 zmian Prawa budowlanego (przy czym w 2009 były trzy). W przygotowaniu dwa projekty, z których ministerialny zawiera również nowelizację ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym i kilku innych ustaw jest przygotowany o dawna, ale nie trafił jeszcze ani pod obrady rządu, ani tym bardziej do Sejmu. Tak częstych zmian nie ma jednak w żadnym kraju. Mogę podać przykład jak się do tego zabrała Szkocja. Tam cała procedura konsultacji trwa odpowiednio długi czas, gdzie angażuje się grono wybitnych ekspertów, przeprowadza konsultacje środowiskowe. Ale co najważniejsze, pewne przepisy wprowadza się próbnie w jakiejś określonej gminie i sprawdza się, czy coś jest lepiej czy gorzej, czy trwa krócej czy nie - przeprowadza się takie próbne postępowanie wdrożeniowe. A u nas zmiana goni zmianę z konsultacjami na kolanie. Uważam za bardzo inetresujące przedsięwzięcie pomysł opracowania Kodeksu budowlanego, który miałby nawiązywać do tradycji międzywojennych, gdy proces inwestycyjny regulowała JEDNA! ustawa. Dzisiaj inwestor musi pokonać ich cały gąszcz. Nie ma co jednak liczyć, że miałby on szybko wejść w życie, bo takie prace to perspektywa kilku lat, nawet 5-7. To trzeba przedyskutować, sprawdzić zanim nastąpi obligatoryjne wdrożenie. Trzeba zobaczyć jaka byłaby skala zmian i czy nas na nie stać, ilu wymaganych jest do tego urzędników i jak oni mają być przeszkoleni. Takie projekty powinny być obwarowane programem naukowym. Jak Holandia zmieniała swoje przepisy, to zleciła dużej międzynarodowej instytucji zadanie przebadania jak jest w Europie, jak mają się do tego holenderskie przepisy, czy ten kierunek zmian który oni by chcieli przyjąć jest właściwy czy nie, czy przyniesie oczekiwane efekty. W innych krajach jest też tak, że nadzór budowlany jest bardzo otwarty na inwestorów. Wydawane są różne broszury, książki informacyjne. W Wielkiej Brytanii wyróżnia się ok. 10 etapów budowy, ale takich podstawowych i najważniejszych - 4 lub 6, gdzie nadzór musi przyjść na budowę. Na przykład po wylaniu fundamentów nie można nawet położyć jednej cegły, póki tego etapu nie odbierze nadzór. Ale inwestor wraz z pozwoleniem na budowę otrzymuje 4 lub 6 gotowych kartek pocztowych, które po zakończeniu określonego etapu musi wrzucić do skrzynki i nazwijmy to - „zamawia” nadzór. Fakt, tam kartka wrzucona do skrzynki dzisiaj - jutro jest w nadzorze, i tam jest prężnie działający nadzór na poziomie gminy. Przy bardziej skomplikowanych inwestycjach proszą o doradztwo jednostki nadrzędnej.
A jaka jest liczebność nadzoru budowlanego w innych krajach?
Tego się nie da w żaden sposób porównać. Bo mają do wykonania różnego rodzaju zadania, może też to zależeć od liczby mieszkańców na danym terenie, a w innych przypadkach od liczby wydawanych pozwoleń. Zatem należałoby kształtować zadania dla tych służb państwowych w taki sposób, żeby to było wykonalne. Natomiast u nas zasada jest taka - nakłada się obowiązki, natomiast na etaty, pensje, sprzęt i samochody - nie ma pieniędzy. Przecież dzielono nadzór budowlany na te dwa piony, bo przedtem były tylko wydawane pozwolenia na budowę a na kontrole nikt nie chodził, bo nie było czasu. Ale znowu w międzyczasie dołożono obowiązków (np. odbioru obiektu), ale w ślad za tym nie poszło zasilenie etatowe. Przy zmianach sformułowanych przez komisję posła Palikota stwierdzono, że jeśli pozwolenie na budowę zastąpi rejestracja to trzeba zwiększyć kadry nadzoru, bo ludzie będą właśnie tam interweniowali. I wtedy rzeczywiście musi nadzór szybko pojawić się i stwierdzić, że np. jest dobrze jeśli chodzi o przepisy budowlane, ale jeśli chodzi o zabezpieczenie innych praw cywilnych to proszę do sądu, albo jest niezgodne z prawem i wstrzymujemy budowę. W jednej z ekspertyz tej nowelizacji zostało stwierdzone, że nie ustanawia ona nowych zadań dla nadzoru budowlanego, pomijając większe obciążenie służb nadzoru.. Nie można powiedzieć, że dla administracji będzie mniej roboty, bo nie będzie wydawać pozwoleń - ale urzędnicy będą musieli pracować dwa razy szybciej. Na rozpatrzenie zgłoszenia - 30 dni. W niektórych przypadkach pewnie byśmy chcieli żeby wszystko było skontrolowane u sąsiada, ale nas jako Państwo na to nie stać. Nie można więc zapisywać, że będziemy wszystko kontrolować, a tymczasem nie kontrolujemy nic albo kontrolujemy za mało. Trzeba dostosować możliwości finansowe państwa do zapisu. I może trzeba się z kimś podzielić, na przykład z prywatnym nadzorem budowlanym.
Nie przypuszczałam, że o Prawie budowlanym można tak ciekawie rozmawiać, z pominięciem paragrafów i artykułów. Zresztą nie ma się co do tych ostatnich za bardzo przywiązywać, skoro wciąż jesteśmy na drodze poszukiwań tych najlepszych zapisów...
Rozmawiała Monika Czechowska.