Drogi i autostrady na EURO 2012: to nie mogło się udać
Po przyznaniu nam organizacji EURO 2012, wśród obiecywanych przez rząd inwestycji związanych z tą imprezą, najwięcej zachwytów wzbudziła budowa dróg - 3500 km autostrad i dróg ekspresowych. Dzisiaj wiadomo, że będzie z tego zaledwie połowa. Dlaczego nie wyszły nam inwestycje drogowe? Gdzie został popełniony błąd? Rozmowa z Wojciechem Malusim, prezesem zarządu Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa
Czy ogłoszony przed laty program budowy dróg i autostrad miał szansę na powodzenie, czy od razu był skazany na porażkę?
- To drugie. Był to program absolutnie skazany na porażkę, bo był nieprzygotowany i nierealny. Tu w grę wchodzi kilka aspektów. Po pierwsze - przygotowanie naszego prawa, które nie było przystosowane do tego, żeby uruchomić całą procedurę przygotowawczą. Mam na myśli m.in. nabywanie gruntów oraz przepisy przetargowe. Po drugie finanse. Tylko totalni indolenci mogli twierdzić, że ot tak, tylko strzelając sobie palcem, da się zabezpieczyć 120 mld złotych na jego realizację. Sprawy techniczne miały tu mniejszy wpływ, ale już większe logistyka, czyli właściwe zabezpieczenie materiałów kamiennych i ich transport, bo w niewielkim stopniu korzysta się z materiałów miejscowych. Nasza kolej wiadomo jaka jest, dobrze, że przymuszona prawem unijnym dopuszcza obecnie przewoźników prywatnych. Opracowywanie dokumentacji jest również na bardzo niskim poziomie. Analiza tego programu - przypomnę ogłoszonego jeszcze przez rząd PiS w 2007 roku i raźno przejęty przez rząd obecny - przez pryzmat wymienionych czynników wykazała, że jest on nierealny, co nasza Izba ogłosiła na konferencji prasowej bodajże już w lipcu 2007 roku. Podtrzymujemy to do tej pory. Możemy mieć jedynie smutną satysfakcję, że sięgając do tych materiałów, które wówczas zaprezentowaliśmy, co do miliona wszystko się sprawdziło. Nie traktujemy tego jednak za sukces, tylko jako porażkę, bo widocznie jako Izba byliśmy zbyt słabi, żeby przekonać dysydentów o naszych racjach. To świadczy o klasie politycznej, o której zresztą mam z roku na rok coraz gorsze zdanie… Nie chciałbym do mojej, wypowiedzi mieszać polityki, ale niestety, funkcjonowanie tych wszystkich firm budowlanych, wykonawców, którzy realizują zamówienia za państwowe pieniądze, ociera się o politykę. To politycy szukają tam haków do wykorzystania na obecnie rządzących, którzy z kolei grają PR-em na swój sukces. Przykro, że tak się dzieje i to jest porażka nas wszystkich.
To jaki w tej sytuacji przewiduje Pan scenariusz dla budowy dróg w Polsce?
- Z tego programu wyjdzie mniej niż połowa. Po raz kolejny ten sam program ogłoszony niedawno, został sztucznie przeniesiony z lat 2009-2013 na lata 2011-2015, tylko po to, żeby ukryć jego nierealność. Przypomnę, że temu obecnemu programowi Izba oficjalnie odmówiła konsultacji, twierdząc że nie ma czego konsultować, bo on znów nie przystaje do naszych możliwości. Poza tym przyjdzie nowa władza, nowy rząd... A jak będą ci sami, to pewnie stwierdzą, że wystarczy mała modernizacja i program będzie nadal aktualny. A to, że się przesunie w czasie o 5 czy 7 lat to nieważne. A co to jest za plan, skoro coś miało być wykonane w 2010 a wykonujemy w 2017? Budowa dróg będzie totalnie minimalizowana. Pieniędzy nie będzie…
Dlaczego tak się stało?
- Po pierwsze za czasów poprzednich rządów wszyscy twierdzili, że prawo jest OK. Jako Izba zwracaliśmy jednak uwagę na to, że trzeba wiele przepisów zmienić i dostosować chociażby do prawa unijnego, a z drugiej strony zmienić po to, żeby chociażby w przetargach publicznych była równowaga pomiędzy zamawiającym i wykonawcami. Zmarnowano rok 2007. W 2008 przyszedł nowy minister, który sądził, że zna się na infrastrukturze, ale dopiero zaczął ją poznawać. Przeszedł kolejny rok zmarnowany dla prawa. Potem okazało się, że przepisy dotyczące ochrony środowiska trzeba dostosować do unijnych. Do ministra dotarły informacje, że prawo hamuje wybór w odpowiednim czasie właściwej oferty. Po czym „poszło się” na skróty, ubezwłasnowolniając właściwie jedną stronę, czyli wykonawców, a zamawiający jest „carem”. Wpojono sobie też absolutnie nieprawdziwą zasadę, że najlepszym rozwiązaniem jest stosowanie jedynego kryterium - ceny. Jest to przecież dobre dla Skarbu Państwa, bo wydaje się mniej pieniędzy, jest najbardziej sprawiedliwe. Wybór najtańszej oferty ubrano w określenie -najkorzystniejsza. I to się stało, że hasają po naszym rynku firmy, które absolutnie nie są przygotowane do realizacji tak dużych i ważnych zamówień. W żadnym kraju, gdzie obowiązują właściwe przepisy, gdyby zamawiający stosował jedno kryterium - czyli najniższą cenę, przetarg byłby po prostu unieważniony. Nie ma możliwości wyboru najkorzystniejszej oferty na podstawie jednego kryterium. To jest potwierdzenie nieprzygotowania do pełnienia ważnych funkcji państwowych. Urzędnik się cieszy, że wygrywa cena o połowę niższa od ceny kosztorysu inwestorskiego. Jeżeli ktoś się z tego cieszy, to dla mnie jest to osoba nieodpowiedzialna, nienadająca się do pełnienia takich funkcji, bo powinien zdawać sobie sprawę, że technika, sposób realizacji takiego przedmiotu zamówienia za najniższą cenę spowoduje, że w najbliższych latach do tej roboty trzeba będzie wrócić.
To będą te drogi?
- Oświadczam, że ten program nakreślony w 2007 roku, który w pierwszej wersji miał być zakończony w 2013, teraz w 2015 i to połowa, może być zrealizowany przy dobrych okolicznościach w 2020 roku, może 2022. To są lata, w których będzie szansa wybudowania tych wszystkich autostrad, o których była mowa w programie, a przede wszystkim dróg ekspresowych, bo w tej części jest największe opóźnienie. Na EURO 2012, mimo zapowiadanego przyspieszenia, też nie będzie tego co minimalistycznie teraz zaplanowano. Zrobiliśmy analizę, jakie inwestycje drogowe mogą być zrobione a jakie nie, biorąc pod uwagę możliwości finansowe, techniczne i technologiczne, i stwierdziliśmy, że jest to niemożliwe. A przypominam, że miało być połączenie z Ukrainą przez A4 i co najważniejsze, o czym teraz wszyscy zapominają, warunkiem UEFA było połączenie wszystkich miast-gospodarzy drogami co najmniej ekspresowymi. Czyli myślę o połączeniu Wrocławia z Poznaniem, Poznania z Gdańskiem, Gdańska z Warszawą, Warszawy z Wrocławiem itd.
W czasie się nie zmieścimy, ale też od dawna Pana opinia w sprawie finansowania tych inwestycji jest inna od tej oficjalnej…
- Bo to jest zupełne dyletanctwo rządzących, którzy twierdzą, że są pieniądze, i że nie będzie z nimi problemu. Sytuacja jest następująca. Realizacja tego programu ogłoszonego w 2007 roku miała nas kosztować 120 mld zł. Właściwie tylko jedna pozycja tego preliminarza była stabilna i pewna – pieniądze z Unii Europejskiej. Na nasze inwestycje drogowe budżet UE przewidywał 11 mld euro, czyli 44 mld zł. Niektórzy mówili, że jest przecież jeszcze 13 mld z naszego budżetu państwa. No i okazało się w ubiegłym roku, że minister infrastruktury „lekką ręką” oddał blisko 10 mld, a więc pozostało już tylko 3. Resztę uzupełniano wpływami z emisji obligacji, kredytami z europejskich instytucji finansowych, czyli pieniędzmi, które trzeba będzie oddać. Nadal tak się dzieje. Zaczniemy oddawać już w przyszłym roku i tak przez następnych osiem. Z czego będziemy oddawać? Z budżetu, czyli budżet będzie zwracał pożyczki i nie będzie wydawał na drogi.
A dlaczego PPP tak słabo funkcjonuje w tej dziedzinie?
- Bo jedna strona nie może przyrzec zobowiązań finansowych stronie, która te pieniądze wyłoży. Ostatnio jakiś przedstawiciel firmy chińskiej opowiadał, że Chińczycy chcieliby finansować i budować autostradę z Warszawy w kierunku wschodnim do Brześcia, że są zainteresowani budową szybkich kolei na zachód, z Warszawy do Poznania czy do Wrocławia. Wystarczy znów znać możliwości finansowe tego, który będzie za to płacił. Przedsięwzięcie prywatno-publiczne polega na tym, że dwie strony – z jednej strony właściciel czyli państwo umawia się z tym co chce to zrobić i na tym zarobić. Z całą pewnością zysk takiego inwestora prywatnego jest tak wykalkulowany, że on musi być bardziej opłacalny od zysków z posiadanych kont, kupowania obligacji danego państwa czy gry na giełdzie. To musi być bardziej opłacalne od normalnego oszczędzania czy robienia zwykłego biznesu. Można powiedzieć, że stopa zwrotu takich przedsięwzięć sięga, w zależności od rozłożenia w latach, od minimum 10-25%. Jak długo będzie rozciągnięte w czasie, to zależy od możliwości spłaty kredytów przez właścicieli. Polska jest takim kiepskim płatnikiem, że by spłacić to w systemie PPP budowę odcinka autostrady z Warszawy do Brześcia, to umowa koncesyjna musiałaby trwać około 60 lat. Przytoczę też taką ciekawostkę – w gronie fachowców wyliczyliśmy, że zakładając, że państwo nic by nie dołożyło do eksploatacji kolei dużych prędkości, to żeby ta inwestycja się sfinansowała – no bo wyobrażam sobie, że Chińczycy wybudowaliby tę kolej, eksploatowali przez jakiś czas żeby zwróciły im się nakłady, no i żeby na tym zarobili – to trzeba byłoby namówić 10 tysięcy warszawiaków, żeby codziennie przejeżdżało na trasie Warszawa-Poznań tam i powrotem, pociągami kursującymi co pół godziny. Wówczas ta inwestycja, Chińczykom czy innym inwestorom, zwróciłaby się po 10-15 latach. Kto się taki znajdzie? Z kolei te 60 lat koncesji na autostradę bierze się stąd, że taka jest przewidywalność ruchu. A ten ruch przewidujemy, że nie będzie aż tak wielki i nie ma na razie możliwości jego zwiększenia, nie ma przesłanek na większą wymianę chociażby towarów pomiędzy Wschodem a Zachodem.
Ale może kiedyś ktoś wyciągnie wnioski z doświadczeń realizacyjnych programu budowy dróg i autostrad?
- Błędem tego rządu było to, że kiedy pojawił się kryzys, nie zostało powiedziane – niestety, trzeba z tego, tego i tego zrezygnować, bo w obecnej sytuacji założone wcześniej programy są nierealne i trzeba to zmienić. A nie opowiadać, że jest dobrze i że będziemy budować jeszcze więcej. Tragicznie budujemy, jest źle. A oprócz tego jeszcze, na podstawie obowiązującego prawa, wybierani są niewiarygodni wykonawcy. Pierwszy przykład z brzegu – Chińczycy. Miało być tak dobrze, mieli nam pokazać jak się buduje, mieli sami finansować te zadania, a budowa została zatrzymana, bo nie mogli zapłacić podwykonawcom. A tu trzeba też patrzeć w przyszłość, co zrobić z ludźmi zatrudnionymi w naszych firmach. Bardzo się obawiam, czym będziemy się zajmować po roku 2015, chociaż już duże problemy przewiduję od roku 2013. Ale co ja mam zrobić, żeby przekonać rządzących i opinię publiczną do naszych racji? Pozostaje tylko czas...