Firmy budowlane po EURO 2012. Mogą nadejść trudne lata, ale nie muszą…
Inwestycje szykowane na EURO 2012 są już prawie na finiszu. A co dalej czeka firmy budowlane, które dzisiaj budują autostrady, drogi, stadiony, lotniska...? Jaki będzie front robót, czy PPP będzie dla nich sansą na prowadzenie działalności? Rozmowa z Markiem Michałowskim, prezesem Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa
Pamięta Pan jeszcze te emocje i nadzieje, jakie dla firm budowlanych oznaczało przyznanie nam organizacji EURO 2012?
- Pamiętam! To była ogromna radość, dla wszystkich – dla kibiców, dla rządu, no i oczywiście dla firm budowlanych. Stało się oczywiste, że mamy przed sobą ogromne zadania, które trzeba będzie szybko wykonać. To nie był wówczas najlepszy czas dla firm budowlanych, w zawiązku z tym pojawiła się ogromna szansa, że złapią one oddech i będą mogły wypełnić swój portfel, pracować, poprawiać wyniki, zatrudniać ludzi, realizować programy inwestycyjne itd… A później rozpoczęła się proza życia. Okazało się, że tak naprawdę nie jesteśmy przygotowani do tego, żeby szybko ruszyć ze wszystkimi programami, nie tylko tymi budowlanymi.
Firmy budowlane przeliczyły się z możliwościami?
- Myślę, że firmy najmniej. Miały wolne moce i nie musiały się specjalnie do takich zadań przygotowywać. Raczej czekały na to, żeby pojawiły się inwestycje i kontrakty na nie, i żeby można było, wiedząc już na pewno, że ma się zwiększone zadania, odpowiednio powiększać moce. Nikt już po nauczkach lat poprzednich nie ryzykował odwrotnego mechanizmu. Przecież tak wiele firm „przejechało” się na pierwszych zapowiedziach programu budowy autostrad jeszcze przed EURO. Nakupowano maszyn i urządzeń do takich inwestycji by pokazać, że są gotowe do podpisywania kontraktów. Tylko tych kontraktów nie było, nie było, nie było... A koszty zaczynały rosnąć, bo amortyzacja, bo maszyny stoją na parkingach a nie na placach budów. Efekt był taki, że zamiast stać się siłą, która miała pomóc się rozwijać, to stały się obciążeniem. Teraz każdy spokojnie czekał, kiedy nastąpi wysyp kontraktów. Egzaltowaliśmy się, ale nie było czym, potrzebny był czas na zrobienie rozpędu. Później zaczęliśmy się już troszeczkę denerwować, bo opóźniał się moment startu, ale nikt nie próbował mówić, że w związku z tym EURO przeniesiemy na 2013 czy 2014 rok, bo impreza musi się odbyć w czerwcu 2012. Stało się jasne, że mamy na wykonanie tych, przynajmniej niezbędnych inwestycji, coraz mniej czasu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że by zdobyć kontrakty trzeba będzie się „krwią” podpisywać pod coraz mniej realnymi terminami.
W międzyczasie zahaczył nas światowy kryzys finansowy…
- I mamy taką sytuację jaką mamy. Projekty pojawiły się później niż się spodziewaliśmy. Firmy budowlane pracują „na zapelenie płuc”, a i to za mało. Dzisiaj pojawiła się informacja, że Francuzi odmówili meczu towarzyskiego 9 czerwca w Gdańsku, bo stwierdzili, że to jeszcze plac budowy a nie stadion. A przecież było jasno zapowiedziane, że na stadionach musi się odbyć określona liczba imprez, by uznać, że zostały przetestowane. To przykład, jak ciężko zrealizować w terminie te obiekty. To samo dotyczy dróg i autostrad. Widać, że część obiektów – autostrady, trasy szybkiego ruchu, obwodnice - które w pierwotnym planie zakładano, że będą na EURO 2012, też nie będą gotowe czas. Teraz zaczęło się mówić, wymyślono nawet taki eufemizm, żeby one chociaż były – przejezdne. Zobaczymy, jak to będzie z tą przejezdnością, bo cykl budowlany musi trwać tyle ile musi, pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Ewidentnie widać, że ten początkowy entuzjazm nie przemienił się od razu w pracę od podstaw, co teraz zaczyna nam się odbijać czkawką. Podejrzewam, że części odcinków dróg po prostu nie będzie. A to będzie powodowało korki, trudności z dojazdem do stadionów, później z rozładowaniem stadionów, także trudności z miejscami hotelowymi itd…
A czy nie uważa Pan, że gdzieś po drodze pojawiło się w przetargach zjawisko - bo na początku firmy budowlane, dosyć rzetelnie kalkulowały oferty, a potem, nawet te największe dołączyły do wyścigu jak najniższej oferty - by za wszelką cenę wygrać kontrakt. Czy to nie przyczyniło się do obecnych trudności? Przecież firmy podobno nie mają z czego dokładać…
- Rzeczywiście. Jako Polski Związek Pracodawców Budownictwa cały czas mówimy, że nacisk, jaki inwestor kładzie na najniższą cenę jako tak naprawdę jedyne kryterium, nie jest dobre. Ta ogromna presja faktycznie spowodowała to, że wykonawcy rozpoczęli nagle walkę o projekty tylko i wyłącznie ceną. A to, nie oszukujmy się, zawsze musi przełożyć się na jakość. A przecież na końcu firmy chcą na kontrakcie parę złotych zarobić. Więc jeżeli wygrały bardzo tanio, to próbują zastanawiać się – na czym zaoszczędzić? Dokładać nie ma z czego. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, na przykład, gdy wykonawcy chce renegocjować umowę, mówi – nie ma mowy, podpisaliście, my nie mamy nawet takiego prawa, by dołożyć chociaż złotówkę. Z drugiej strony, jak obserwuję wyniki tych największych firm, które powygrywały projekty pod szyldem EURO, to nie wygląda to tak źle. Wiele tych firm – np. Strabag, Budimex, Skanska – notują historyczne wyniki i to nie tylko pod względem sprzedaży ale i zysku.
A ich podwykonawcy?
- Tego nie umiem powiedzieć, bo trudniej jest dotrzeć do ich wyników. Ci najwięksi wykonawcy są spółkami giełdowymi, czy to giełdy warszawskiej, sztokholmskiej czy madryckiej, i można znaleźć wyszczególnione wyniki tych firm w Polsce. Generalnie, wszyscy wykonawcy narzekają, każdy chciałby więcej. Oczywiście, widzimy na przykład co się stało w Pol-Aqua. Firma podpisała kilka dużych, bardzo prestiżowych kontraktów, po czym pozyskała inwestora strategicznego, który jak zajrzał w księgi, zaczął tworzyć ogromne rezerwy na te kontrakty, bo jak wyliczył, trzeba będzie dołożyć około 300 mln zł, żeby je zrealizować. Czyli widocznie tam wygrano kontrakty bardzo niską ceną, jeżeli potem tworzy się takie rezerwy. Ale inne firmy ciągle pokazują dobre wyniki i myślę, że nie polega to tylko i wyłącznie na przerzucaniu strat na firmy mniejsze, na podwykonawców, bo to by oznaczało, że te firmy już by się „powywracały”, tymczasem całkiem przyzwoicie pracują.
Na EURO 2012 będzie co będzie, ale po 2013 roku przestaje płynąć do nas tak duży strumień funduszy…
- Byłem niedawno na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach i tam minister infrastruktury Cezary Grabarczyk i szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Lech Witecki byli optymistami. Uważają, że pieniądze z Unii będą, że nie będzie sytuacji, że nasz budżet w czymś zawiedzie. Ja osobiście takim optymistą nie jestem. Według mnie, jeszcze rok 2012 i 2013 to będą dobre lata, chociażby ze względu na liczbę dzisiaj podpisanych i jeszcze podpisywanych projektów. To nie są małe inwestycje, więc ich nie skończy budować się jutro czy pojutrze, one będą kończone jeszcze po EURO. Rok 2012 i 2013 to będą lata, w których sprzedaż będzie wysoka, rentowność już będzie pewno spadać, ale ciągle nie będą to lata złe. Natomiast później, myślę, że będziemy obserwować zjazd w dół. Dzisiaj te największe firmy budowlane chwalą się, że mają nawet i 6 – 8 mld zł w portfelu zamówień, a sądzę, że te cyfry będą już systematycznie spadać. Musimy sobie bowiem zdać sprawę z tego, co tak naprawdę napędza polskie budownictwo. W zeszłym roku budowlanka wzrosła tylko o 3% przy tak ogromnych inwestycjach. Bo tak naprawdę wzrosła tylko infrastruktura. Wszystkie inne gałęzie budownictwa leciały w dół. Jeżeli infrastruktura przestanie dostarczać zamówień, to pojawi się ogromny problem. To przecież są głównie wydatki rządowe. Zobaczmy, co się dzieje z drugim największym inwestorem – samorządami. Minister finansów próbuje im założyć potężny kaganiec w postaci limitu zadłużenia. Wiadomo, co samorządy będą cięły – inwestycje, bo przecież nikt nie przestanie płacić nauczycielom, szkołom, służbie zdrowia itd… Czyli nagle drugi co do wielkości inwestor przestanie budować. Nie oszukujmy się, inwestorów zagranicznych mamy do tej pory jak na lekarstwo. Deweloperka powolutku się rusza, ale ona nie odbuduje nam całego rynku. Mówi się – czeka nas boom w energetyce, ale to nie dla wszystkich. Skorzysta na tym parę wyspecjalizowanych firm, bo nie tak łatwo dostać się do grupy z tego sektora. Przestrzegam, co powiedziałem starając się ostudzić ten optymizm, który panował między innymi w Katowicach przed tym, z czym możemy mieć do czynienia w roku 2014 i 2015. Rozpocznie się zwalnianie ludzi, redukcja parków maszynowych – krótko mówiąc, ogromne restrukturyzacje firm, które w tej chwili są rozpędzone i „jadą” prawie na 100% swoich możliwości. Budownictwo, o ile nie zostanie przygotowany jakiś bardzo kompleksowy program rządowy, czekają za 2-3 lata naprawdę ciężkie czasy, które mogą przerodzić się w głęboki kryzys. Nie widać na razie, żeby inwestora państwowego mógł realnie zastąpić inwestor prywatny.
A zagranica, którą zazwyczaj bierzemy za przykład?
- Ma się jeszcze gorzej niż my, tam jest jeszcze trudniej. My wyszliśmy z finansowej dekoniunktury w miarę obronną ręką. Na dzisiaj nadchodzące lata nie wyglądają najlepiej, a optymizm, taki na zasadzie „zobaczycie nie będzie źle”, to myśmy już wiele razy przerabiali. Dopóki nie zobaczymy jakiegoś sensownego programu - pod którym także podpisze się minister finansów, że są na niego pieniądze – to ja w żadne optymistyczne zapowiedzi nie wierzę. Szczególnie, że zbliżają się nam wybory…
Skoro szykują się nam kolejne problemy, problemy ma również Europa, to czy nie grozi nam, że firmy budowlane będą przechodzić w ręce chociażby Chińczyków, przed którymi tak się bronimy…
- My w ogóle musimy sobie zdać sprawę, że nasza branża budowlana jest już sprywatyzowana w ponad 90. procentach i z reguły ma potężnych inwestorów strategicznych. Strabag Polska to Strabag, Bilfinger Berger Polska to Bilfinger Berger, Budimex to Ferrovial, Mostostal Warszawa to Acciona… Chińczycy, żeby mogli kupić takie firmy, to tylko wtedy, kiedy któryś z tych potentatów będzie miał trudności i sprzeda akcje firmy polskiej. A wtedy stanie się to, że Chińczyk zamieni Niemca, Francuza, Hiszpana czy Włocha. To się oczywiście zawsze może wydarzyć, ale na dzisiaj nie wygląda, żeby te firmy chciały stracić swoje polskie nogi, bo to są wbrew pozorom silne nogi, które przynoszą zyski i czasami ratują spółkę matkę w Londynie, Madrycie, Paryżu czy Berlinie. Natomiast firmy niesprywatyzowane – to ile ich mamy wśród potentatów? Chińczycy nie mają za bardzo co kupować. Poza tym, cena naszych przedsiębiorstw zawiera coś takiego, co nazywa się „premią za przyszłość”, czyli to co w Polsce dopiero będzie się budować. Firma jest dzisiaj wyceniana przykładowo na 100 mln, ale mówi – nie, my te akcje sprzedamy za 200 mln, zobaczcie, jaki mamy portfel zamówień. Ale firmy zagraniczne potrafią liczyć: takiej przyszłości to u was nie ma, my możemy kupić za tyle, ile firma jest naprawdę warta, nie będziemy płacić dużych premii za to, co będzie za kilka lat, bo wcale tak optymistycznie na to nie patrzymy. Szczególnie, że jest przykład Pol-Aquy, gdzie taka znana firma jak Dragados musi tworzyć ogromne rezerwy - to ile „trupów w szafie” muszą mieć te przedsiębiorstwa? To przykład hamujący, bo wszyscy się obserwują. Może i Chińczycy będą chcieli kupować nasze firmy, ale teraźniejszość jest inna. Teraz przysłali list, w którym deklarują, że zainwestują u nas 5 mld zł, że chętnie wybudują południową część obwodnicy Warszawy, drugą linię metra a tu nie mają na A2 na zapłacenie wykonawcom (red.: po negocjacjach z Min. Infrastruktury chiński wykonawca – Covec – zobowiązał się do zapłacenia podwykonawcom wszystkich zaległości do 30 czerwca 2011, a także do dotrzymania terminu wykonania zadania, czyli przed EURO 2012). Myślę, że to taka gra polityczna – co my będziemy rozmawiać o tych „groszach” za A2, skoro chcemy inwestować miliardy. Jednak wiadomo, że trzeba zatrudnić polskich podwykonawców, którzy dzisiaj strajkują, trzeba będzie skorzystać z oferty polskich producentów materiałów budowlanych…
Może dobrze się stało, że Chińczycy „zaliczyli” wpadkę na A2? To przecież podważa ich wiarygodność.
- Z jednej strony, my – firmy budowlane wcześniej sygnalizowaliśmy, że to nie jest dobry pomysł wybierać do takich inwestycji firmy z Dalekiego Wschodu, bo to nie są do końca wiarygodni partnerzy, nie mają doświadczenia na rynku europejskim. Z drugiej strony, zdajemy sobie sprawę, że dla Polski będzie ogromną kompromitacją, jeżeli kibice nie będą mogli dojechać do Warszawy. To jest najważniejszy odcinek autostrad, jaki w ogóle budujemy! Odcinek autostrady Stryków – Konotopa budujemy na końcu, bo rząd nie potrafił sprzedać tego odcinka w systemie PPP. Długo prowadził negocjacje, w końcu musiał je zamknąć i na chybcika przeprowadzać przetarg. Najniższa cena była najważniejsza, no i za połowę ceny kontrakt dostał się Chińczykom. Może oni mają wsparcie własnego rządu, ale ten rząd nie jest taki nieświadomy tego, co się dzieje i mówi: my wam pomożemy, ale postarajcie się przede wszystkim wyciągnąć pieniądze od tej drugiej strony. To nie jest tak, że ten przykładowy Covec ma worek pieniędzy i może go wydawać na nasze autostrady. Zapewne, gdy będzie musiał, to wreszcie sięgnie do tego worka…
Ale przecież od razu można było spodziewać się kłopotów, skoro Covec wygrał ofertą na połowę ceny inwestora.
- To jest dobre pytanie – dlaczego inwestor, zdając sobie sprawę z kosztów, wybiera takie oferty? Skoro są niewykonalne, to po co podpisuje z takim wykonawcą umowę? Podpisując taki kontrakt, tak na dobrą sprawę, staje się zakładnikiem tych firm. Gdyby to był jakiś odcinek drogi leżący gdzieś z boku, inwestor mógłby powiedzieć – stop, jedźcie do domu, weźmiemy następnych, zrobimy to rok później. Ale to jest najważniejszy odcinek autostradowy, jaki się buduje w Polsce. Nie bardzo można sobie wyobrazić, gdyby tej drogi na EURO 2012 zabrakło, czyli można stawiać warunki. Pozostałe odcinki tej autostrady, które budują firmy Mostostal Warszawa, Strabag i Budimex realizowane są według harmonogramu i będą w terminie. Na pozostałych dwóch odcinkach nie ma natomiast czasu na wybór innego wykonawcy i trzeba będzie podejmować bardzo trudne decyzje.
Wspomniał Pan o PPP. Czy firmy budowlane też mają szansę być stroną w takich przedsięwzięciach?
- Zakładam, że przede wszystkim firmy budowlane będą stroną w PPP. Firmy budowlane, mam na myśli te większe, zupełnie przyzwoicie rozwinęły się, dzięki obecnemu programowi autostrad. Stały się naprawdę, nie tylko wykonawczo ale także finansowo, dobrym partnerem dla inwestorów, wiarygodnym partnerem dla banków. Na czym będzie polegać PPP z udziałem firm budowlanych? Mamy coś wspólnie do wybudowania – strona publiczna daje teren, pewne zobowiązania co do pożytku publicznego, a firma budowlana najprawdopodobniej zobowiąże się do tego, że znajdzie na to pieniądze i wybuduje co trzeba. A później razem będą tym zarządzać i odpowiednio dzielić się zyskami.
Ale PPP to projekty długofalowe, a firmy budowlane potrafią dosyć szybko znikać z rynku…
- Myślę, że takie ryzyko będą przede wszystkim weryfikować banki, bo to one finalnie dadzą pieniądze na inwestycje i one muszą mieć wiarygodnego partnera. PPP jest ogromną szansą dla obu stron, dla samorządu i firmy budowlanej, bo wygląda na to, że PPP nie będzie zaliczane do długu publicznego. Czyli gminy, wchodząc do PPP nie będą się dalej zadłużać i będą mogły realizować kolejne inwestycje. To jest szansa dla firm budowlanych po 2014 roku. Ale żeby to odpaliło, to musimy wypracować wzajemne relacje współpracy i trochę wzajemnego zaufania. Bez wzajemnego zaufania można realizować kontrakty z najniższą ceną, ale nie można realizować projektów PPP. Tam jest tyle wzajemnych zazębień… To są kontrakty długoterminowe, w których jest okres budowania, ale potem okres użytkowania i trzeba wypracować przyzwoite mechanizmy koegzystencji.
To jest chyba również szansa dla indywidualnego zaistnienia na rynku mniejszych firm budowlanych…
- Ja nawet myślę, że te mniejsze mają dużo większą szansę wejść w taki układ wcześniej. Są bardziej elastyczne, po pierwsze. Po drugie, z mniejszymi inwestycjami będzie łatwiej. Firmy mniejsze nie są na tzw. świeczniku, ludzie znają się lokalnie, spotykają się na co dzień, mają do siebie zaufanie. Gmina i lokalny wykonawca będą łatwiej budować wzajemne relacje. Chodzi o to, żeby wykorzystać ten czas przejściowy, nim wejdą kolejne projekty typu – kolejny odcinek autostrady, gdzie w grę będą wchodzić miliardy. Jeżeli to się będzie posuwać od małych, średnich do dużych to ma szansę na powodzenie. Jeżeli będziemy kombinować, że tylko te największe się liczą, to znowu będziemy się rozkręcać przez parę lat i stracimy szansę na w miarę łagodne przejście do innej sytuacji rynkowej. PPP może stać się szansą, ale dzisiaj niestety, gdy rozmawia się z urzędnikami to się słyszy – co to jest PPP? To jest korupcja, a nie szansa. Trzeba udowodnić, że PPP jest szansą, a nie korupcją
Coś zrobić powinny władze…
- Nasz rząd działa odwrotnie. Na czym to polega? To polega na zaufaniu. Dajmy tym ludziom, a to są fachowcy, popracować, a nie w momencie, kiedy podpisywany jest dokument, od razu nasyłać NIK czy CBA. Co się dziwić, że urzędnicy chowają głowy w piasek. Poza tym, procedury przetargowe często trwają latami, natomiast po wyborach zmieniają się urzędnicy i wszystko zaczyna się od nowa… Ale trzeba od czegoś zacząć. Dlaczego jest zaufanie w każdym innym kraju a u nas nie? Gdzie indziej, jak się zmienia rząd to zmienia się minister, wiceministrowie czy dyrektorzy gabinetów, ale reszta zostaje. W związku z tym tam pracują fachowcy, którzy znają się na swojej robocie i są gwarantem ciągłości pewnych działań. A u nas czasami „czyści” się personel aż do sprzątaczki. Przychodzi nowa ekipa, szykuje białą księgę, bo poprzednicy wszystko robili źle, a my będziemy teraz robić dobrze. Ludzie, szczególnie urzędnicy, muszą zdać sobie sprawę, że nie są od kadencji do kadencji, tylko są fachowcami od określonych zadań…
Czyli...
- Jest dobrze, ale nie beznadziejnie…