Praca w budownictwie jest i będzie
Rozmowa z Piotrem Kossakiem, kierownikiem budowy osiedla mieszkaniowego “Przy Promenadzie", firma Erbud
Dlaczego wybrał Pan akurat pracę w budownictwie, jako ścieżkę kariery zawodowej. Przecież, gdy te 12 lat temu zaczynał Pan studia, wcale nie była to wtedy taka „intratna” branża…
- Pracę w budownictwie wybrałem dlatego, że już wcześniej poszedłem tą drogą, zdecydowałem się bowiem na naukę w technikum budowlany. Dla mnie później praktycznie nie było odwrotu. Budownictwo było dla mnie dziedziną, w której dobrze się czułem i normalną koleją rzeczy były potem studia budowlane na Akademii Techniczno-Rolniczej w Bydgoszczy, teraz jest to Uniwersytet.
Czy sztuki budowania można się nauczyć w szkole lub na studiach?
- Oceniając to, czego uczyłem się w szkole i nawet potem na studiach, to jednak stwierdzam, że większość swojej wiedzy w wykonawstwie zdobyłem dopiero pracując na budowie. W ogóle ten system nauczania nie jest taki jak być powinien. Do technikum idą ludzie albo z przekonaniem, że chcą być w takiej właśnie szkole albo tacy, którzy po prostu są za słabi na liceum. Różnica w poziomie nauczania w technikum w porównaniu z ogólniakiem jest moim zdaniem dość znaczna. Jak ja chodziłem do technikum, to założenie było właściwie wtedy takie, że absolwenci idą do pracy a nie na studia. Jak poszedłem na uczelnię, to przeżyłem szok. Na pierwszych zajęciach z matematyki, wykładowczyni zapowiedziała powtórkę ze szkoły średniej i okazało się, że wszystkie rzeczy były dla mnie nowe. Natomiast w takim przedmiocie jak, na przykład, geometria wykreślna, to miałem przewagę wyniesioną z technikum, bo tam otrzymałem jakiś zaczątek postrzegania przestrzennego. Generalnie na studiach inżynierskich to podstawą jest matematyka, bo na niej praktycznie opiera się budownictwo. Całe projektowanie, a tego jest na studiach najwięcej, to najpierw matematyka, fizyka, później dochodzi mechanika i różne technologie. Studia w jakimś stopniu przygotowują do pracy na budowie, ale raczej jest to przygrywka do późniejszego zdobywania wiedzy już w praktyce.
A jak Pan zdobywał tę wiedzę?
- Najpierw wybrałem budownictwo drogowe, bo dużo się wtedy o tym mówiło, jednak nie za bardzo mi ten kierunek podpasował i zmieniłem go na budownictwo ogólne. To miało też związek z tym, że już wówczas zacząłem nawiązywać kontakty z firmami, ze swoją obecną również, i to mnie też w jakiś sposób ukierunkowało. W połowie studiów, w momencie jak się przekwalifikowywałem, odbyłem na budowie półroczną praktykę. To znaczy normalnie wówczas pracowałem jako technik czy taki pół-inżynier. I to było pierwsze, prawdziwe doświadczenie. Dopiero w takiej pracy, stricte na budowie, gdy trzeba wykonywać określone zadania, a nie przyglądać się jak to robią inni, wychodzą własne braki. Tu się liczy współpraca z ludźmi a tego na studiach nie uczą. W tym momencie już wiedziałem, w jakim kierunku chcę pójść i co mi potrzeba. Wiedziałem przede wszystkim to, że trzeba się samemu przygotować w pewnej dziedzinie, bo studia i praca w budownictwie to zupełnie dwa różne światy. O technikum już nie wspomnę, ale na uczelni przerabialiśmy technologie z lat 50. i 60. A wykonawstwo tak poszło przecież do przodu… Jak skończyłem studia, to faktycznie z tą pracą było nieciekawie. Mnie firma (która wtedy działała w Toruniu gdzie roboty nie było wiele) zaproponowała dwa warianty - prowadziła też bowiem roboty za granicą i zaczynała realizacje w Warszawie. Wybrałem Warszawę, bo chciałem się rozwijać, chociaż jak się zaczyna to jest właściwie wszystko jedno gdzie to ma być. Ale dla mnie tu się zaczęło wielkie budownictwo. Tu zobaczyłem, co to, na przykład, znaczy lać płytę betonową, z czym się to wiąże, ile to wymaga wysiłku i jaki jest cały proces technologiczny powstawania budynku od fundamentu aż po jego wykończenie. Zaczynałem od szczebla inżyniera budowy. Niekiedy było ciężko… Praca jest tu bowiem zadaniowa. Co z tego, że przyszło się do pracy na 7.00 i można by wyjść o 15.00, ale jak wylewany jest na przykład beton to robota może się skończyć i o 23.00.
Czy jak Pan zaczynał, to nie drażniło Pana, że taki na przykład technik wie więcej?
- Ja staram się dawać ludziom takie poczucie, że ich doświadczenie jest ważne, że to doświadczenie jest wykorzystywane. Wielu z nich, z racji wieku, mogłoby być moimi ojcami, co oznacza też, że o budownictwie wiedzą dużo i na pewno w pewnych zakresach wiedzą więcej ode mnie. Dlatego ja jestem ich pewny i daję im furtkę do podejmowania decyzji. Moim zadaniem jest w takich przypadkach zgrać to organizacyjnie, zapewnić „narzędzia” do pracy, czyli na przykład zorganizować odpowiednią liczbę tynkarzy, murarzy, dostarczyć okna do wstawienia itd.
A jak wspomina Pan egzamin na uprawnienia budowlane? Trudny był?
- Dobrze to pamiętam. Egzamin zdawałem w maju 2006 roku. Myślałem, że będzie lżej. Wydawało mi się, że jestem nieźle przygotowany. Część pisemna była w formie testów, które gdzieś tam były dostępne, a zatem można było wcześniej przerobić pytania z zakresu Prawa budowlanego czy norm. W tym samym dniu mieliśmy również egzamin ustny. No i przyznam, że zaskoczyło mnie, że dość dużo wówczas osób nie zdało, chyba ze 30 procent. Pytania się losowało. One w zasadzie tak były skonstruowane, żeby coś poszukać w normach. Na co dzień nie jest to aż tak potrzebne i jest to domena raczej projektantów. Nas w wykonawstwie bardziej obowiązują warunki techniczne wykonania, odbioru robót, podstawowe normy dotyczące tynków czy murów. Natomiast te pytania, odniosłem wrażenie, były takie bardziej pod teorię. Ja zacząłem odpowiadać bardziej pod kątem wykonawstwa. Pokazałem, że coś potrafię, ale komisja oczekiwała raczej podręcznikowych odpowiedzi. Jednak na każde pytanie potrafiłem odpowiedzieć, więc nie było problemu ze zdaniem egzaminu. Mój egzamin na uprawnienia w mojej kujawsko-pomorskiej izbie wspominam generalnie jako dosyć ciężki dzień.
I gdy już Pan miał uprawnienia w kieszeni, to co się zmieniło?
- W pewnym sensie zacząłem robić tzw. karierę. Egzamin zdałem maju, chyba w lipcu dostałem potwierdzające to dokumenty. I akurat w lipcu kończyliśmy jedną budowę na Kabatach i wtedy przez mojego szefa, czyli kierownika kontraktu, zostałem oddelegowany do projektu „Przy Promenadzie”. Na budowie pracuje się zespołami. U nas jest taka hierarchia: najważniejszy jest kierownik kontraktu – on się zajmuje całą otoczką finansową, kontraktowaniem, ustaleniami z inwestorem, potem jest kierownik budowy i kierownik robót, którzy zajmują się wykonawstwem, pilnują przestrzegania harmonogramu, czyli zajmują się całym procesem budowlanym. No i trafiłem na ten plac budowy „Przy Promenadzie” jako szpica, zacząłem coś tu organizować, chociaż nie byłem wcale przewidziany jako kierownik budowy. Ale cały szereg okoliczności sprawił, że najpierw zostałem kierownikiem robót, a pod koniec grudnia byłem już kierownikiem budowy. Właściwie można powiedzieć, że w kilka miesięcy od szczebla majstra doszedłem do szczebla kierownika budowy.
I co dalej?
- Fajnie by było pójść jeszcze dalej, ale do wszystkiego trzeba dojść powoli, trzeba być cierpliwym. Osiągnąłem już dużo i to w tej chwili w pewnej części zaspokaja moją ambicję. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Jest w firmie bardzo wielu ludzi, którzy bardziej ode mnie, z racji swojego doświadczenia i fachowości, zasługują na awanse i wyróżnienia. Podoba mi się w mojej firmie to, że przyjęto tu system pracy w zespołach. Znamy się bardzo dobrze, polegamy na sobie, dobrze nam się współpracuje. Z niektórymi chłopakami pracuję już kilka lat. Nie będę ukrywał, że poukładanie tego wszystkiego wymaga wysiłku, bo wiadomo, że co człowiek to inny charakter. Ja wychodzę z założenia, że każdy coś potrafi. To nie dyrektor czy kierownik kreują budowę, my tylko otwieramy jakieś ścieżki, coś pokazujemy i organizujemy, ale tak naprawdę to na pierwszej linii frontu jest majster, który jest z ludźmi na miejscu, to on nimi dyryguje i rozwiązuje bieżące problemy. To dzięki takim ludziom to wszystko powstaje i staramy się o tym cały czas pamiętać. Poza tym przyznam, że ja lubię pracować z ludźmi i w tej materii jestem usatysfakcjonowany. Ze swojej strony staram się być grzeczny, rzetelny w tym co mówię i co ustalam.
Jak to jest naprawdę z tymi kadrami na budowie? I nie chodzi mi tu o inżynierów…
- Są problemy. Akurat w budownictwie jest teraz tak, że nie ma normalności i spokoju. Bo albo jesteśmy świadkami jakiegoś szczytu albo dołu. Jak jest szczyt to wykonawcy windują ceny, a piekarz staje się budowlańcem, bo akurat w tej branży zarobi więcej niż w swojej. Miałem na budowie kilkunastu fachowców, a potrzebowaliśmy kilkudziesięciu. Jak ktoś chciał się przekwalifikować na budowlańca cieślę czy murarza, to przydzielało się go do któregoś zespołu, gdzie mógł się czegoś nauczyć i zdobyć nowy fach. Niektórzy zostali do dzisiaj i mogą już samodzielnie wykonać kawał dobrej roboty. Ale faktem jest, że wykwalifikowanej siły roboczej nie jest zbyt dużo. Bywa, że jakaś firma chce coś wykonać, ale ma tylko 2-3 ludzi, którzy wiedzą o co chodzi, a reszta się gubi. My wymagamy, żeby każdy podwykonawca miał swój nadzór, ale nie zawsze pełnią go osoby z odpowiednim doświadczeniem. I wtedy wiele zależy od naszego majstra.
Podobało mi się, jak do młodzieży z technikum zwiedzającej budowę mówił Pan o satysfakcji tworzenia i pozostawiania trwałych dowodów swojej pracy, apelował Pan również o nierezygnowanie z ambicji, nie kończeniu edukacji na poziomie technikum, zachęcał Pan do podejmowania studiów…
- Dlaczego tak uważam? Bo technikum nie wymusza ambicji. Technikum, tak jak ja je pamiętam, skupiało się na tym, by wyprodukować rzemieślnika. Takiego, który pójdzie gdzieś do pracy z papierami trochę lepszymi od absolwenta zawodówki. Technikum kończy się maturą, czyli furtką na wyższe studia. Tylko to nie takie proste, bo program realizowany w technikum nie odpowiada takim potrzebom. Coś tam się wkłada praktycznego do głowy, ale nie to, co pozwoli się dostać z marszu na uczelnię. Młody człowiek, który idzie do technikum, tak naprawdę jeszcze nie wie co chce w życiu robić. I tu nie od nich trzeba wymagać określonego podejścia, tylko trzeba zacząć od systemu, od programów nauczania, bo teraz technikum w niewystarczającym stopniu przygotowuje do zdobywania wyższego wykształcenia. Może w ogóle powinno się zrezygnować z takiej struktury jak technikum i postawić na zawodówki „produkujące” ludzi o określonych zawodach, takich jak cieśle, murarze czy tynkarze? Przecież nie każdy ma głowę, żeby się uczyć matematyki, natomiast może mieć zdolności manualne. Są też takie osoby jak ja, które chcą zarządzać procesem budowy i to w zasadzie umożliwiają tylko studia. I lepiej by było, gdyby były na poziomie średnim tylko ogólniaki, po których człowiek określa się, czy jest humanistą czy wybiera kierunki ścisłe. W technikach programy nauczania przypominają trochę taki miszmasz, trochę tego, trochę tamtego i w sumie nic z tego nie wynika. Te dzieciaki muszą chcieć więcej, ale trzeba im to wkładać do głów, trzeba im to ciągle pokazywać. Dlatego powiedziałem im, że jak podoba się im to co ja robię, to muszą się wziąć za naukę. Ja miałem olbrzymie zaległości jeśli chodzi o matematykę i inne przedmioty ścisłe. Cały „zawodowy” program technikum, całe pięć lat nauki były przerobione na studiach w jednym semestrze. Albo technikum przygotuje tak tego młodego człowieka, że po skończeniu szkoły będzie mógł wejść w dorosły świat i może już dalej nie pójdzie, ale coś w tym budownictwie będzie mógł zdziałać i coś znaczyć, albo nie… I co on wtedy ma ze sobą zrobić? Najpewniej skończy jako pracownik fizyczny, tak samo jak ten człowiek po zawodówce…
A czy Pana żona też jest po budownictwie?
- Na szczęście nie, żona jest grafikiem. Pracuje w domu przy komputerze, ale dzięki temu może zająć się dziećmi - mamy dwójkę, starsze ma 4 lata, a młodsze półtora roku. Odkąd jestem w Warszawie, nie wiem, co to znaczy czas wolny. Ale jest praca, więc jest dobrze. Na żadne pasje nie mam już czasu. Wyjeżdżam rano, wracam wieczorem i siły starcza jeszcze na pobycie trochę z dziećmi, o ile jeszcze nie śpią.
Warto pracować w budownictwie?
- Warto. Polska cały czas się rozwija. Brakuje jeszcze bardzo wielu mieszkań, brakuje infrastruktury, więc w branży budowlanej praca jest i będzie. Trzeba tylko pamiętać o jednym – praca w budownictwie oznacza dzisiaj mobilność. Dzisiaj pracuje się w Warszawie, a jutro może trzeba będzie realizować kontrakt gdzieś na południu kraju. Wtedy w domu jest się tylko na weekendy…