Przestrzeń publiczna: nie wolno oszczędzać na jakości! Rozmowa z architektem krajobrazu

2010-12-01 12:13
Nie wolno oszczędzać na jakości przestrzeni
Autor: Barbara Kawecka-Zygadło Park krajobrazowy w Trondheim (Norwegia)

O przyczynach niskiej jakości przestrzeni publicznej i o standardach do jakich powinniśmy dążyć rozmawiamy z Dorotą Nitecką-Frączyk, architektem krajobrazu z pracowni projektowej "IN&OUT Architekci Krajobrazu".

Jaka jest przyczyna, zdaniem architekta krajobrazu, niskiej jakości przestrzeni publicznych w Polsce?

- Główną barierą jest, moim zdaniem, brak wizji rozwoju miast, która wyraża się w przygotowaniu perspektywicznych planów rozwoju przestrzeni publicznych oraz (na ich podstawie) planów szczegółowych, czyli miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. A i te, jeśli już są, z reguły dotyczą terenów pod zabudowę, a nie terenów zieleni i przestrzeni publicznych. Co gorsza, plany miejscowe często są zmieniane pod konkretnego inwestora lub ze względu na „interes społeczny”, a w tej sytuacji najłatwiej zrobić to kosztem terenów, które nie doczekały się jeszcze planu, bądź zaplanowano tam zieleń. Z reguły taki proceder polega na stopniowym „wygryzaniu” terenu na jego obrzeżach i z czasem, z kilkunastu hektarów nieużytków przeznaczonych na przestrzeń publiczną, np. pod park, robi się kilka. Do tego dochodzą pozwolenia na budowę wydawane na podstawie jednostkowych, często niespójnych ze sobą decyzji o warunkach zabudowy. W ten sposób krajobraz miast staje się chaotyczny, a parki nie są elementami spójnego systemu przyrodniczego miasta, tylko izolowanymi enklawami pośród intensywnej zabudowy.

Dlaczego przestrzeni publicznej nie poświęca się należytej uwagi? Czy główną i podstawową przyczyną jest ciągły brak środków i pilniejsze zadania inwestycyjne stawiane samorządom, np. w sferze oświaty czy zdrowia?

- Istotnym problemem jest niedoszacowanie kosztów wykonania prawidłowej dokumentacji projektowej, a także kosztów realizacji projektu. O ile dość łatwo wycenić koszty budowy i remontu dróg, budynków czy infrastruktury, o tyle trudno wycenić koszty budowy skweru czy parku, bo każdy jest inny, ma inne warunki siedliskowe i różny stopień zainwestowania w małą architekturę czy zieleń, nie mówiąc już o budowlach parkowych czy urządzeniach do rekreacji. W gminach brakuje specjalistów od tego typu inwestycji, więc organizacja przetargu na projekt czy realizację trafia do przypadkowych jednostek. Te z kolei, nie mając skąd czerpać informacji o kosztach podobnych inwestycji (w skali kraju nie jest ich zbyt wiele), szacują koszty realizacji „z sufitu” lub na zasadzie: „ zostało nam trochę pieniędzy w kasie gminy to przeznaczmy to na park”. W tej sytuacji architekt krajobrazu ma do wyboru: albo robić projekt w ramach tego budżetu (z reguły mało efektowny), albo projektować zgodnie z oczekiwaniami społecznymi i etapować projekt w nadziei, że dobra realizacja pierwszego etapu, zachęci gminę do zaplanowania wydatków na ten cel w kolejnych latach. W sytuacji, w której architekt od początku ma świadomość konieczności etapowania realizacji, robi to tak, aby kolejne fazy nie kolidowały z tymi już zrealizowanymi. Niestety, często projekt realizowany jest chaotycznie i zdarza się, że kolejny etap inwestycji niszczy poprzedni.

Z tego opisu wyłania się bardzo pesymistyczny obraz sytuacji. Może nie zawsze jest aż tak źle?

Oczywiście krzywdzące byłoby stwierdzenie, że takie działania są wszędzie regułą. Jest coraz więcej projektów architektury krajobrazu dobrze przygotowanych, szczególnie tych dofinansowywanych z funduszy europejskich, gdzie dzięki narzuconym wymogom, dokładnie zostały określone standardy, procedury, koszty i harmonogramy. Proszę też pamiętać, że wiele „zielonych” inwestycji realizowanych jest wyłącznie dzięki zapaleńcom i pasjonatom z wydziałów ochrony środowiska czy gospodarki komunalnej, którzy próbują konkurować o fundusze na ten cel z inwestycjami w oświatę, zdrowie lub infrastrukturę, a więc z reguły startują już ze straconej pozycji.

Brak planów miejscowych i  niedoszacowanie inwestycji nie dotyczy jednak wszystkich typów inwestycji...

- Tak, to prawda. Moja pracowania architektury krajobrazu wykonuje dużo projektów w ramach zamówień publicznych, ale mamy też wiele zleceń od inwestorów komercyjnych. Tutaj sytuacja wygląda inaczej.

Deweloperzy dbają dziś o zagospodarowanie terenów wokół budowanych przez siebie obiektów, bo wymusza to rynek. Nabywcy mieszkań zainteresowani są usytuowaniem ich w ładnym otoczeniu. Dotyczy to zwłaszcza apartamentowców, ale nie tylko. Wyraźnie poprawił się standard oddawanego razem z budynkiem terenu wokół i dotyczy to wszystkich segmentów. Nie tylko budynki biurowe mają zadbane otoczenie - inaczej ucierpiałby prestiż firmy - o swój wizerunek dbają też obiekty rządowe, samorządowe, galerie handlowe, stacje benzynowe, a nawet małe zakłady usługowe, które nie dysponując terenem, ustawiają przed wejściem donice z zadbaną roślinnością. Czyli nie jest tak źle. Wiele się w tej dziedzinie zmienia, choć rzeczywiście - z punku widzenia mieszkańców wielu miast można powiedzieć – to wciąż za mało...

Gdybyśmy chcieli podsumować i wyliczyć wszystkie przyczyny złej jakości terenów publicznych…

- Brak środków oraz planów miejscowych i specjalistów w tej dziedzinie przygotowujących przetargi, już omówiłam. Do tego dochodzi jeszcze złe wykonawstwo i brak pielęgnacji powykonawczej. Nawet dobre projekty „nie obronią się”, jeśli zostaną źle wykonane, a z kolei te gorsze można jeszcze uratować dobrym wykonawstwem i właściwą pielęgnacją. Na szczęście wiele gmin, między innymi za namową projektantów (ale też i z powodu złych doświadczeń z przeszłości), ogłasza przetargi na wykonanie parku wraz z trzy- a nawet pięcioletnią pielęgnacją oraz gwarancją. W ten sposób wykonawca już od początku „bardziej się stara”, bo wie, że wszystkie błędy lub niedoróbki i tak będzie musiał sam poprawiać na etapie pielęgnacji, co może być już o wiele droższe. Z drugiej strony, wielu firmom zależy na dobrym wizerunku, dlatego lubią takie rozwiązania. Wiedzą bowiem, że będzie to realizacja, którą będzie można się pochwalić. Pamiętajmy, że „zielone inwestycje” tuż po wykonaniu i obsadzeniu młodymi roślinami nie wyglądają zbyt efektownie. Dopiero po 2-3 sezonach nabierają kształtów i kolorów, a w przypadku przestrzeni publicznych powinniśmy uwzględniać ich efektowność przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat.

Sądziłam, że jako przyczynę złej jakości przestrzeni wskaże tu Pani Ustawę Prawo zamówień publicznych? 

- Nie będę odkrywcza, gdy powiem, że Prawo zamówień publicznych ma wiele wad, a zdecydowana większość zadań władz samorządowych i rządowych jest realizowana właśnie tym w trybie. Moim zdaniem, to nie sama ustawa jest winna złej jakości przestrzeni publicznych, ale jej interpretacja i bardzo wybiórcze stosowanie. Ustawa przewiduje wiele różnych trybów wyłaniania wykonawcy projektu lub jego realizacji. Są to np. konkursy, ale rzadko się je stosuje, bo wymagają bardzo dobrego przygotowania oraz czasu. Poza tym, wielu urzędników boi się, że wpisując dodatkowe kryteria oceny ofert, takie jak: doświadczenie, liczbę zrealizowanych podobnych projektów, konieczność posiadania ubezpieczenia zawodowego lub odpowiednich specjalistów w zespole, itp. zostaną posądzeni o „ustawianie” przetargu pod konkretną firmę lub opóźnianie procedury. Wiadomo, że im więcej kryteriów, tym więcej „punktów zaczepienia” do protestów, odwołań, itp. Najłatwiej jest więc, ogłosić przetarg, gdzie jedynym kryterium jest cena. Projektanci i wykonawcy wszystkich branż narzekają, że wymusza to stosowanie najtańszych, często złych rozwiązań.

Rzeczywiście Prawo zamówień publicznych jest krytykowane powszechnie i przez wszystkich uczestników procesu inwestycyjnego, a miało przecież im pomóc w wybraniu optymalnego rozwiązania…

- Jeśli jedynym kryterium wyboru projektanta, a potem wykonawcy jest cena, trzeba być świadomym, że wybiera się najtańsze, często najgorsze rozwiązanie. Niedoszacowanie wartości projektów, brak odpowiedniego doświadczenia urzędników rodzi kolejne problemy – w trakcie wykonania zadania trzeba się zmieścić w bardzo niskiej kwocie i ciągle wybierać, które z proponowanych rozwiązań wykonać, a z czego zrezygnować. I w największym stopniu dotyka to zagospodarowania terenu, bo „to tylko zieleń”. To dlatego oddane do użytku tereny często różnią się od zaproponowanych w projekcie. Ale nie to boli najbardziej, tylko to, że sprawę się bagatelizuje, mówiąc, że i tak „jest ładnie”.

Na szczęście, przy odbiorze budynku wymagane jest uporządkowanie terenu, podobnie zresztą jak pozostawienie odpowiedniej powierzchni biologicznie czynnej

- Tak, ale nie istnieją w tej materii żadne standardy. Niektórzy uważają, że wystarczy wywieźć śmieci i posiać trawę. Inspektor sprawdzi tylko, czy są wymagane prawem elementy zagospodarowania działki, np. altany śmietnikowe, właściwe oświetlenie ścieżek czy droga pożarowa, a zieleń…  na tym się najczęściej oszczędza. Standard opracowania i wykonania projektu zieleni nie jest określony prawem, podczas odbioru budynku musi być tylko zagospodarowany teren. A co to znaczy?

A jeśli inwestorowi zależy na wysokiej jakości otoczenia budynku?

- Niestety, wiele projektów zieleni (a właściwie zagospodarowania terenu, bo umowna „zieleń” oznacza przecież znacznie więcej niż rabaty obsadzone roślinami), szczególnie w ramach zamówień publicznych, jest realizowana niezgodnie z projektem i w znacznie niższym standardzie niż projektowany. Zamiast wyspecyfikowanych w projekcie materiałów stosuje się znacznie tańsze, często gorsze, mniej trwałe nawierzchnie, odmienne lampy i ławki, inne gatunki roślin, drzewa różnej wielkości lub o nieodpowiednim pokroju. A w przypadku obiektów komercyjnych, wykonawcę projektu zieleni często wyłania się na końcu, dopiero wtedy, gdy goni już termin odbioru, prace prowadzi w pośpiechu, bo już wyznaczony jest termin przecięcia „magicznej wstążki”.Jeśli inwestorowi naprawdę zależy na otoczeniu budynku, to wcześniej wybiera wykonawcę i powierza nadzór nad wykonaniem zadania projektantowi lub inspektorowi nadzoru terenów zieleni.

Firma „IN & OUT Architekci Krajobrazu” zajmuje się wyłącznie projektowaniem terenów zieleni, nie wykonawstwem. Dlaczego? Odnoszę wrażenie, że większe sukcesy na rynku zamówień, szczególnie komercyjnych, odnoszą firmy, które jednocześnie projektują i realizują zrobione przez siebie projekty. Na czym polega atrakcyjność koncepcji „zaprojektuj i zbuduj”?

- Idea pochodzi z zagranicy (Design & Build) i polega na tym, że opracowuje się koncepcję zadania inwestycyjnego, na podstawie której przygotowywany jest przetarg na projekt budowlano-wykonawczy łącznie z jego wykonaniem. Jest to wygodne dla zleceniodawcy, bo wtedy jedna firma odpowiada za wykonanie zdania. Być może dlatego tę formę preferują niektórzy urzędnicy i inwestorzy… Ale rodzi ona innego rodzaju problemy, z których najważniejszy to brak kontroli. Projektant nie kontroluje wykonawcy, a wykonawca nie ma uwag do projektu. W tym systemie zbyt często projektuje się tak, by było jak najłatwiej wykonać zadanie. Projektantowi pracującemu na zlecenie, a więc i pod presją wykonawcy, trudno jest proponować rozwiązania „niewygodne” do realizacji, a dla wykonawcy pokusa realizacji inwestycji taniej jest zbyt silna, aby skusić się na wykonanie projektu nawet odrobinę powyżej minimalnych wymagań zamawiającego. Dlatego zamawiający koniecznie powinien zagwarantować sobie spełnienie minimalnych wymagań i precyzyjnie określić standard wykonania już na etapie koncepcji (musi być więc ona dość szczegółowa) oraz zatrudnić dobrze przygotowanego inspektora nadzoru na etapie realizacji. Tylko jak to zrobić, gdy zamawiający nie ma do tego odpowiedniego przygotowania merytorycznego? Musi więc zatrudnić projektanta, np. architekta krajobrazu i kółko się zamyka.

Czyli lepiej najpierw projekt, potem wykonanie?

- Jestem zwolennikiem oddzielenia projektu od wykonania. To umożliwia bieżącą kontrolę nad realizacją, jakością i ceną projektu. Dlatego w swoich projektach tak specyfikujemy poszczególne materiały i technologie, by można było skorzystać z rozwiązań różnych producentów. To gwarantuje inwestorowi wybór. Nie jest skazany na jedno konkretne rozwiązanie, polecane przez firmę wykonawczą, może wybrać odmienne, tańsze, innego producenta, ale zawsze zgodne z określoną w projekcie precyzyjną specyfikacją. Szczególnie ważne jest to w zamówieniach publicznych, gdzie specyfikacje nie mogą podawać konkretnych marek, tylko precyzować na tyle szczegółowo poszczególne zadania, by były one wykonane zgodnie z zamysłem projektanta. Od wykonawców wiem, że lubią wyceniać i realizować projekty szczegółowo wyspecyfikowane, bo można precyzyjniej je wycenić i zminimalizować ryzyko „nieprzywidzianych” lub ukrytych kosztów. Od inwestorów czy generalnych wykonawców zaś mam informacje, że wyceny takich projektów realizowane przez bardzo różnych (mniejszych, większych, bardziej lub mniej doświadczonych) wykonawców, różnią się tylko o kilka procent. Przy niewielkich różnicach w koszcie wykonania, inwestor może kierować się już kryterium gwarancji jakości wykonania czy doświadczeniem wykonawcy, a nie wyłącznie ceną. Taka sytuacja jest dobra również dla projektanta, bo wie, że nie będzie niemile zaskoczony, gdy odwiedzi obiekt tuż po realizacji, a nie będzie się on nadawał  do sfotografowania.

Moja pracownia zajmuje się tylko projektowaniem, ale to nie znaczy, że nie mamy pojęcia o wykonawstwie. Często wykonujemy nadzory nad naszymi projektami, a więc realia budowy są nam znane. Wychodzę z założenia, że trudno być dobrym projektantem nie będąc dobrym rzemieślnikiem. Nie zgadzam się również z poglądem, że projektant jest „od wizji”, natomiast sposób realizacji powinien znać wykonawca. W naszej branży, podobnie jak w architektonicznej, taki pogląd jest dość powszechny, przez co często kompletnie odrealnione projekty, albo nie są możliwe do realizacji nawet przez bardzo dobrego i doświadczonego wykonawcę, albo są realizowane niezgodnie z projektem. Przy systemie „zaprojektuj i zbuduj” większość błędów projektowych nigdy nie wychodzi na jaw, bo jest „przeprojektowywana” na bieżąco i korygowana przez wykonawcę na budowie. Kiepski projektant nigdy nie poniesie więc konsekwencji swoich błędów, np. pod względem finansowym, ale też nie wyciągnie wniosków na przyszłość, bo „skoro jakoś się udało, to znaczy, że projekt był OK.

Do jakich standardów przestrzeni publicznej powinniśmy dążyć? Co wyróżnia dobre zagospodarowanie terenu?

Oczywiście do jak najwyższych! Przede wszystkim powinna to być przestrzeń funkcjonalna i estetyczna, dostosowana do potrzeb społecznych oraz charakteru miejsca - kontekstu. Powinna być zaprojektowana kompleksowo, z uwzględnieniem kierunków jej rozwoju w kolejnych latach. Użyte materiały powinny być trwałe i łatwe w eksploatacji. Szczególnie przy projektowaniu takich obiektów jak parki, aleje, musimy uwzględniać najważniejszy parametr, co odróżnia nas od projektantów innych branż, a mianowicie czas. A właściwie zmienność tych obiektów w czasie, zarówno w ciągu roku, jak i kolejnych kilkudziesięciu lat. Budynki czy infrastruktura zaczynają się "starzeć" już od momentu ich zbudowania, a parki. Parki w tym momencie się "rodzą" i dopiero z czasem nabierają piękna i dojrzałości. Dobre zagospodarowanie terenu powinno być ponadczasowe, o czym świadczyć może np. zagospodarowanie terenu wokół Hali Stulecia we Wrocławiu.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.
Nasi Partnerzy polecają
Czytaj więcej

Materiał sponsorowany