Sami jesteśmy sobie winni, czyli architektura krajobrazu w polskim wydaniu
Nie tylko o powodziach i zapobieganiu im poprzez właściwe projektowanie terenów nadrzecznych, ale o najnowszych trendach w sztuce kształtowania przestrzeni publicznych rozmawiamy z architektem krajobrazu Mirosławem Sztuką, Senior Associate i Dyrektorem do Spraw Projektowych na Chiny w AECOM PDD.
AECOM PDD – międzynarodowa firma projektowa i konsultingowa o światowym zasięgu – gdzie PDD oznacza w języku polskim: Planowanie, Projektowanie i Rozwój.
Przed kilku laty podziwialiśmy efektowne, nowe założenia ogrodowe Pana autorstwa w Warszawie. Odniósł Pan w Polsce spektakularny sukces. Dziś pracuje Pan w Pekinie. Co skłoniło Pana do wyjazdu? Ten daleki kraj o potężnej gospodarce ma aż taką siłę przyciągania?
– Gdy wyjeżdżałem z kraju, niewiele miało to wspólnego z byciem zafascynowanym gospodarką chińską. Zresztą 5 lat temu Chiny były postrzegane inaczej niż obecnie. Po prostu, po dziesięciu latach pracy w kraju, założeniu dwóch biur, działających zresztą w takiej czy innej formie do dzisiaj, po zebraniu niesamowitego doświadczenia zawodowego, które naprawdę doceniłem dopiero pracując za granicą, zachciało mi się nowych wyzwań. Pomyślałem, że w kraju będę tylko powtarzał podobne projekty, poczułem niedosyt, chciałem „nowych wrażeń... W Polsce miałem szczęście pracować przy kilku, może niedużych, ale za to nowatorskich realizacjach. Rozwiązania, które udało nam się stworzyć (na przykład w budynku AGORY w Warszawie), do dziś są na świecie rzadkością, i uważane są za trudne, nowatorskie, śmiałe. Zaczynając z tak wysokiego pułapu, w pewnym momencie poczułem, że chcę więcej. Zachciało mi się nowej skali, nowego otoczenia. Ponownie zaryzykowałem, a pracę znalazłem przez internet. Najpierw w Hong Kongu, a potem zaproponowano mi przeniesienie się do Chin.
AECOM to „interaktywna i zróżnicowana społeczność projektantów różnych specjalności w służbie zrównoważonego rozwoju” - to cytat z Pańskiego wystąpienia. W jaki sposób działa AECOM? Czy jest to firma konsultingowa, a może rodzaj interdyscyplinarnej pracowni projektowej?
– AECOM ma kilka twarzy. Ja pracuję w części, która nazywa się AECOM Planing, Design + Develpment (AECOM PDD. Zajmujemy się szeroko pojętym projektowaniem i planowaniem środowiska człowieka. Zatrudniamy inżynierów, urbanistów, planistów, architektów, architektów krajobrazu, ale też inżynierów środowiska, hydrologów, ekonomistów, ludzi po kulturoznawstwie oraz socjologów. Zatem firma AECOM PDD jest bardziej zbliżona do interdyscyplinarnej pracowni projektowej, ale często zdarza nam się wchodzić w rolę firmy konsultingowej, doradzając i kreując różnorodne strategie rozwoju przestrzennego dla miast czy regionów. Ta granica zaciera się coraz bardziej. Długofalowe planowanie i wynikające z niego szczegółowe programy czy projekty są bardzo ściśle ze sobą związane, a my po prostu jesteśmy w stanie wykonać i jedno i drugie. Ta swoista społeczność różnych specjalistów pracująca w jednym miejscu, daje nam niesamowitą elastyczność i niebywałe możliwości. Często w trakcie pracy nad projektem odsłaniamy nowe elementy układanki - problemy, o których nie pomyśleliśmy wcześniej. Skutkuje to często rozszerzeniem zakresu naszych kontraktów. To trochę tak jak drożdże - z jednego projektu czy opracowania pączkują następne.... Mnie osobiście daje to niesamowite możliwości profesjonalnego rozwoju. Człowiek uczy się bardzo szybko, pracując ze specjalistami z innych dziedzin.
Ale to tylko jedno oblicze AECOM’u. Inne to, na przykład część inżynieryjna - w Polsce ta właśnie część (niegdyś firma Faber-Maunsell) jest bardzo aktywna. Tak, więc wiele zależy od tego, o jakiej części AECOM’u rozmawiamy.
Jak Pana zdaniem najlepiej zdefiniować pojęcie zrównoważonego rozwoju?
– Przede wszystkim nie lubię polskiego tłumaczenia tego słowa. Uważam, że nie jest to właściwe tłumaczenie angielskiego pojęcia „sustainable”. Polskie słowo "zrównoważony" sugeruje statyczność i bierność – przynajmniej dla mnie. Sustainable zaś sugeruje zmienność – coś, co kontynuując istnienie nieustannie dopasowywuje się i zmienia. I dla mnie ta sugestia dynamicznej równowagi, tak powszechnej w naturze, jest najważniejsza. W tym słowie zawiera się i zrozumienie, i modelowanie procesów, a więc rozwój, który jest działaniem w czasie, analogicznie jak to się dzieje w żywym organizmie.
W Polsce architekci krajobrazu są postrzegani głównie jako projektanci ogrodów i założeń parkowych, zajmują się także terenami zieleni w przestrzeniach zurbanizowanych. Rzadko mają jednak wpływ na ich usytuowanie, zwykle zapraszani są do współpracy na samym końcu procesu inwestycyjnego, gdy „trzeba uporządkować otoczenie”. Czym różni się praca architekta krajobrazu w Polsce od pracy w innych krajach? A może nie ma żadnych różnic? Jakie są Pana osobiste doświadczenia?
– Po pierwsze (i wiem, że narażę się tym wielu kolegom po fachu) uważam, że to jak nas się postrzega, zależy w dużej mierze od nas samych. 15 lat temu, gdy zakładaliśmy z Panią Dorotą Rudawą „RS Architekturę Krajobrazu”, mówiono nam, że to, jak chcemy pracować, to się w Polsce nie uda się. Przekonywano, że w AutoCADzie nikt nie projektuje zieleni, o ubezpieczeniu zawodowym dla architektów krajobrazu nawet nie słyszano, a o tym, aby architekci chcieli z nami rozmawiać jak z partnerami, to w ogóle nie było mowy.
A my po prostu chcieliśmy projektować nowocześnie, zgodnie z europejskimi standardami i na przyzwoitym poziomie, do czego potrzebowaliśmy współpracy z architektami i klientami.
I po kilku latach zaczęto nas słuchać – i podejrzewam, że to dlatego, iż rozmawialiśmy na tym samym poziomie. Ale to było 15 lat temu i wydawać by się mogło, że architektura krajobrazu posunęła się do przodu, że dzisiaj młodzi projektanci promują nowe idee i projekty. Niestety, z tego, co widzę, tak nie jest. A musimy pamiętać, że nie zdarza się, by ktoś raczył zaprosić architekta krajobrazu i zaproponował, by zajął się on większą skalą, albo też uczestniczył w całym procesie projektowym od samego początku, od etapu koncepcji. To my, jako grupa zawodowa, musimy udowodnić, że warto z nami wcześniej rozmawiać i że możemy zaoferować coś więcej niż kilka lepiej czy gorzej zaprojektowanych rabat czy boskietów.
Dziwi mnie, że w Polsce, w architekturze krajobrazu nikt nawet nie próbuje się zastanowić, jaki wpływ na to, co projektujemy, mają zmiany klimatyczne, wzmagający się brak wody czy stały wzrost cen energii i surowców naturalnych. W Polsce wciąż projektujemy hektary intensywnie nawadnianych trawników, realizujemy tereny zieleni wymagające bardzo intensywnej pielęgnacji, a co za tym idzie, bardzo kosztowne w utrzymaniu. Nasze parki to obrazki żywcem przeniesione z tego, co w wielu krajach praktykowało się w latach 70-tych, kiedy ropa była tania, o oszczędności wody nikt nie myślał, a wszystko spryskiwało się tonami herbicydów. Nie wspomnę już o zagospodarowywaniu wody deszczowej czy świadomym wprowadzaniu procesów naturalnych jako elementów kształtujących projektowaną przestrzeń.
Jeżeli my, architekci krajobrazu, sami nie zaczniemy edukować potencjalnych klientów, jeśli sami nie będziemy świadomi procesów globalnych i nie ustawimy naszej własnej agendy, to zawsze będziemy relegowani do roli projektowania zielonych dodatków, które ktoś za nas wstawi w przestrzeń, nad którą nie będziemy mieli żadnej kontroli. I nie musi to być działanie grupowe... Niestety, nie widzę nawet pojedynczych osób, które by forsowały tego typu projekty.
Jeśli natomiast chodzi o różnice w pracy w Polsce i za granicą, to mam następujące spostrzeżenia. Swojego czasu pracowałem w Wielkiej Brytanii i tam pozycja zawodowa architekta krajobrazu jest zupełnie inna niż u nas. Jego funkcja jest wpisana w prawo budowlane, inwestorzy są, więc niejako zobowiązani do zatrudniania „zieleniarzy”. Architekci krajobrazu nie muszą uzasadniać potrzeby swojego istnienia przed klientami. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień. Jest to efekt wielu lat starań i rezultat dużego ruchu, który na przełomie XIX i XX wieku położył nacisk na kształtowanie otoczenia człowieka. Jego rezultatem była koncepcja miast-ogrodów, następnie spektakularne realizacje i w końcu ukonstytuowanie się Instytutu Architektury Krajobrazu, który działa do dzisiaj.
Z drugiej strony, w Chinach podobnie jak w Polsce, w procesach budowlanych zgodnie z prawem architekt krajobrazu nie istnieje. Mimo tego, nikt sobie jednak nie wyobraża, by inwestycje były budowane bez naszego udziału.... Za wszystko, nie mogą być więc obwiniane ramy prawne.
Proszę też pamiętać, że 15 lat temu, gdy zaczynałem pracować w Polsce, wiele projektów robiliśmy za minimalne honoraria. Ale mimo tego pracowaliśmy zgodnie z europejskimi standardami. Właśnie po to, żeby pokazać, jak naszym zdaniem powinno się projektować architekturę krajobrazu.
Chiny kojarzą się dziś z wielkim rozmachem inwestycyjnym. Praktycznie od zera powstają tam nowoczesne miasta o rozmiarach, które w Europie są nie do pomyślenia. Skala tych założeń jest ogromna. Czy z chińskich doświadczeń możemy skorzystać również w naszym kraju? Jeśli tak, to, z jakich?
– To, że w Chinach wszystko jest ogromne i powstaje szybko powoduje, że problemy i konsekwencje pewnych posunięć czy tendencji w rozwoju miast lub też szeroko pojętego planowania przestrzennego, ujawniają się natychmiast i w o wiele bardziej wyrazisty sposób niż w krajach o skali i tempie rozwoju, takiej jak w Europie. Możemy więc, traktować je jako swoiste laboratorium i wyciągać wnioski.
Chiny błyskawicznie zrozumiały, na przykład, że budowanie autostrad jako głównego systemu transportu, na dłuższą metę doprowadzi tylko do zakorkowania się kraju. Dzisiaj mają i dalej rozbudowywują największy na świecie system kolei dużych prędkości, który już teraz umożliwia podróżowanie z szybkością 390 kilometrów na godzinę. I mówimy tu o pociągach tradycyjnych, nie o napędzie magnetycznym.
Pekin właśnie przeszedł pełen cykl przekształceń - z miasta z milionami rowerów przeistoczył się w aglomerację permanentnie zakorkowaną ruchem samochodowym, i to pomimo zakrojonego na ogromną skalę programu budowy metra, z 11 liniami! W rezultacie, władze Pekinu pracują obecnie nad przywróceniem rowerów, jako jednego z głównych środków transportu w mieście. Planuje się ograniczenie ruchu samochodowego i przeznaczenie znacznej części ulic tylko i wyłącznie pod ruch rowerowy. Może dobrze by było, aby włodarze naszych miast wyciągnęli odpowiednie wnioski?
Takich przykładów można znaleźć wiele. Powinniśmy czerpać z doświadczeń innych krajów, nie tylko Chin, i nie spędzać czasu na wymyślaniu koła na nowo.
Polskę boleśnie w tym roku doświadczyło zjawisko powodzi. I to po raz kolejny na przestrzeni ostatnich 20 lat. Wygłosił Pan w Warszawie interesujący wykład „Gospodarka wodą w architekturze krajobrazu”. Zauważyłam jednak, że wśród słuchaczy niewielu było przedstawicieli władz odpowiedzialnych za stan zabezpieczeń powodziowych. Nie chcą korzystać z cudzych doświadczeń, a może nie ma dobrych rozwiązań? Katastrofalne powodzie nawiedziły ostatnio również Węgry, Słowację, Francję, Brazylię. Zdarzają się także w innych rejonach świata…
Podejrzewam, iż mała frekwencja na mojej prelekcji była spowodowana właśnie powodziami. Wiele działań władz lokalnych jest dyktowanych nie tylko rzeczywistymi potrzebami regionów, ale także tym, jak będzie to postrzegane przez potencjalnych wyborców. Możliwe, iż urzędnicy obawiali się, że ich wyjazd na konferencję w Warszawie będzie uważany za marnotrawienie publicznych pieniędzy. Lepiej być widzianym „na barykadach” niż uczyć się, jak zapobiegać powodziom długoterminowo. Ale taką mamy rzeczywistość...
Zwykle po powodziach podnoszą się u nas głosy o potrzebie regulacji rzek i cieków wodnych. Tymczasem nieuregulowane, naturalne brzegi rzek to wielka wartość przyrodnicza i rzadkość w Europie. Zielony „dziki busz” na praskim brzegu Wisły to, na przykład jedna z największych atrakcji Warszawy. Jak pogodzić sprzeczne postulaty przyrodników i hydrologów?
– Nieuregulowane brzegi Wisły to w skali europejskiej ewenement i wielka wartość, nie tylko przyrodnicza. Doceniają ją wszyscy znawcy problemu. Nikt na świecie nie betonuje już brzegów rzek, przeciwnie - przywraca się łęgi i zwiększa retencję poprzez renaturalizację terenów nadrzecznych wcześniej zurbanizowanych i zagospodarowanych. Najczęściej są to tereny poprzemysłowe, które przekształca się na inne cele. Pełnią one przy tym wiele innych ważnych funkcji w mieście - lokowane są tam parki, tereny rekreacyjne i projekty edukacyjne. Parki są umiejscawiane i planowane w sposób umożliwiający okresowe gromadzenie w mieście nadmiaru wody, a poldery projektowane jak parki krajobrazowe.
Ale najważniejsze jest przywracanie naturalnego charakteru rzek w ich górnym biegu i ograniczanie gwałtowności potoków i dopływów, aby opóźniać spływ wód opadowych, spowalniać oraz spłaszczać falę powodziową.
Przez specjalne ukształtowanie terenu i celowe nasadzenia roślinnością bagienną można też w znaczny sposób zwiększyć chłonność terenów także wewnątrz miast. I nie jest to nic nowego. Potok Służewiecki i jego otoczenie to, na przykład dawna dolina zalewowa zaprojektowana w latach siedemdziesiątych w Warszawie jako teren zieleni śródmiejskiej. Niestety przeznaczona później częściowo pod zabudowę. Na terenach zachodniej Polski, wzdłuż Odry i jej dopływów takich przykładów jest znacznie więcej. Ale i tam dawne poniemieckie poldery zostały zabudowane. Jaskrawym przykładem jest Osiedle Kozanów we Wrocławiu dotkliwie doświadczone powodzią w 1997 roku i ponownie zalane w tym roku.
Przeczytaj koniecznie Zrób miejsce na rzekę – wypowiedź Mirosława Sztuki wygłoszoną w Warszawie podczas konferencji poświęconej zagospodarowywaniu terenów publicznych.
Autor: AECOM PDD