Sens życia mierzony liczbą kotłów

2006-10-26 15:49
Radio
Autor: Magdalena Stopa

Jeden z podopiecznych Fundacji Sławek, ułaskawiony w trakcie odsiadywania trwającego 25 lat wyroku, za pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze kupił sobie komplet szklanek. System ogrzewania budynku, w którym mieści się fundacja, instalowali tacy jak on - byli więźniowie. Również oni mają uporządkować teren wokół. Już na wiosnę 2007 roku zaniedbane dziś otoczenie dzierżawionego od PKP blaszaka przypominać będzie ogród.

W pierwszej połowie października 2006 roku do fundacji dołączyło szesnaście nowych osób. Warunek przystąpienia? Postanowienie zmiany życia na lepsze, poparte przykładami, że ta motywacja jest czymś trwałym. Pani Magda nawiązała kontakt z fundacją w marcu tego roku, jeszcze gdy przebywała w zakładzie karnym. Wiedziała, że po wyjściu z niego usamodzielnianie się i budowanie swojego życia na nowo nie będzie łatwe. Do fundacji zgłosiła się w dniu, w którym opuściła warszawski Areszt Śledczy Olszynka Grochowska. Również świeżo po opuszczeniu zakładu karnego przyjechał do fundacji pan Piotr. Z powodu wieloletniego pobytu w więzieniu był bezdomny i nie miał pracy. Kontakt z fundacją nawiązał listownie.

- Niektórzy z osadzonych pamiętają jeszcze czasy, gdy w sklepach były tylko parówki i ocet na półkach. My pomagamy im zobaczyć, że w świecie, w którym na porządku dziennym jest korzystanie z Internetu i telefonu komórkowego, da się żyć. Zabierając ich na przepustki, uczymy ich podstawowych czynności - tego, jak skasować bilet w autobusie, jak zachować się w supermarkecie. Wyjście na wolność jest szokiem, staramy się więc doprowadzić do tego, by nie stało się ono osobistym dramatem - mówi Marek Łagodziński, prezes i założyciel Fundacji Sławek.

Cena wolności

Fundacja została zarejestrowana w kwietniu 1998 roku. Sławek to imię pierwszego jej podopiecznego, który po wyjściu na wolność założył rodzinę, pracuje, i przez siedem lat po odzyskaniu wolności nie wszedł w konflikt z prawem. Marek Łagodziński, z wykształcenia elektronik, jeszcze czternaście lat temu prowadził własny warsztat samochodowy. - Po raz pierwszy udałem się do więzienia na mityng anonimowych alkoholików - wspomina. - Przekonałem się wtedy, że wśród więźniów są wspaniali ludzie: pracowici, chcący żyć bez wyrzutów sumienia, na trzeźwo. Po prostu ludzie, którzy za młodu, w swoich rodzinach nie doświadczyli miłości i akceptacji. Którym zabrakło wzorców ku temu, by żyć dobrze, nie robiąc nikomu krzywdy i nie idąc po trupach - wspomina.

Zaczął pomagać więźniom. Jeździł do więzień, rozmawiał ze skazanymi, zabierał na przepustki, z czasem sam dał im zajęcie. W warsztacie u niego uczyli się, jak wymieniać tłumiki, naprawiać samochód. - Moje przekonania, z takich jak dziś prezentują niektórzy politycy, ewoluowały. Co z tego, że panuje duże bezrobocie. Kogoś, kto chce się uczyć, pracować i żyć uczciwie, nie możemy odrzucać tylko dlatego, że część swojego życia spędził w zakładzie karnym. Jeśli my mu nie damy szansy, on może zapożyczyć się już tylko u swoich kolegów. A cena tego jest wysoka. Żeby zwrócić pieniądze, będzie kradł, napadał, sprzedawał narkotyki - bo nic innego nie potrafi. Patrząc na tych ludzi, zrozumiałem, że pomoc polegająca na rozdawnictwie jest pomocą niewłaściwą - mówi Marek Łagodziński.

Wśród swoich podopiecznych potrafi wskazać nawet takich, którzy dziś zajmują odpowiedzialne stanowiska w Biurze Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Teatr jak szkoła życia

Stanisław Bojarski z fundacją zetknął się w marcu 2006 roku. Przypadkowo, jak twierdzi. Umożliwiła mu to szeroka sieć kontaktów, nawiązanych jeszcze w czasach, gdy działał w harcerstwie. To człowiek-historia. Rodowity warszawiak, rocznik 1931. Przeżycie powstania warszawskiego okupił częściową utratą słuchu. W środowisku harcerskim przestał udzielać się w roku 1984, gdy objął funkcję szefa Zakładu Urządzeń Teatralnych. - Działalność społeczna, wymagająca systematyczności, stała się uciążliwa, a wręcz niemożliwa z powodu częstych wyjazdów - tłumaczy.

Pracując w teatrze, uczestniczył w procesie produkcji urządzeń, które służą do oprawy gry aktorskiej: od związanych z mechanizacją sceny, tj. wszelkich wyciągów, sztankietów (urządzenia służące do zawieszania dekoracji, która znajduje się w tle - przyp. red.), poprzez układ nagłośnienia widowni i komunikacji inspicjent-aktor, aż po regulację światła i systemy grzewcze. Po przejściu na emeryturę zaczął się zastanawiać, jak - pozostając czynnym - wykorzystać doświadczenia, związane z techniką ogrzewania budynków. - W pamięć zapadła mi m.in. wizyta w jednym z teatrów praskich, gdzie zetknąłem się z kotłownią, która zlokalizowana była na strychu. A kotłownia zwykle mieści się w piwnicy albo na parterze. Rozwiązanie zawierało elektrodowe wytwarzacze ciepła, wspierane kolektorem słonecznym. To był przełom lat 60-, 70-ych, i byłem tym absolutnie zachwycony. Choć później technika poszła mocno do przodu, jako emeryt sam zacząłem wykonywać podobne instalacje - opowiada.

Pan Stanisław jest twórcą koncepcji ogrzewania budynku, w którym znajduje się Fundacja Sławek. System ten wykorzystuje energię, pochodzącą z trzech źródeł: tradycyjnego kotła, spalającego m.in. papier, drewno, makulaturę, kotła elektrodowego oraz kolektorów słonecznych. Novum stanowi akumulator parafinowy, który w ciągu dnia oddaje do sieci ciepło, pobrane w drugiej taryfie, tj. w godzinach 22:00-6:00 oraz 13:00-15:00. Rozwiązania są energooszczędne i w pełni ekologiczne, a koszt ich zakupu zwraca się w ciągu czterech, pięciu lat. W fundacji część urządzeń wykorzystywana jest już teraz, część - akumulator i kolektory - jeszcze czeka na instalację. Komplet usług uzupełnia montaż i serwis kotłów - oferowany klientom z zewnątrz, mechanika pojazdów oraz autorskie audycje internetowego Radia Off.

Stanisław Bojarski
Autor: Magdalena Stopa Stanisław Bojarski

W teorii i praktyce

Systemy montują byli więźniowie. Trzeba im tylko pokazać, jak to się robi. - Przychodzą do nas totalnie zagubieni i dzicy. Jednak gdy wytłumaczy im się zasady działania poszczególnych urządzeń, pokaże, co z czego wynika, sami zaczynają myśleć, wierzyć we własne możliwości, a tym samym stają się zupełnie innymi ludźmi - mówi Stanisław Bojarski.

Gdy w 2004 roku znajdujący się w stanie ruiny i porośnięty chaszczami budynek został przekazany fundacji przez PKP Nieruchomości (spółka dzierżawi go po kosztach własnych - przyp. red.), pracowali za darmo. Sprzątali, malowali, wykonywali instalacje, wyposażali. Marek Łagodziński zaangażował w przedsięwzięcie swoją rodzinę, wyłożył też całe swoje oszczędności życiowe. Przyznaje, że w którymś momencie był już bliski bankructwa. Ale opłacało się. Z pomocą przyszła Unia Europejska. Inicjatywa zainteresowała Polskie Stowarzyszenie Edukacji Prawnej, które zaprosiło fundację do współpracy w projekcie "Powrót do wolności". Projekt finansuje Europejski Fundusz Społeczny, w ramach Inicjatywy Wspólnotowej Equall.

W lipcu 2005 roku ruszyły szkolenia zawodowe. Odbywają się one według schematu: najpierw teoria, potem praktyka. Do tej pory odbyły się kursy: hydrauliczny - podczas którego wykonywano instalacje grzewcze, montażu okien PCV, komputerowy, języka angielskiego. Obecnie podopieczni Marka Łagodzińskiego uczą się, jak ocieplać budynki. Na wiosnę zaś czeka ich kurs konserwatora terenów zielonych, potocznie nazywany kursem ogrodnika. Przystosowaniu - zarówno do życia, jak i do pracy - byłych skazanych oraz ich rodzin służy ponadto świadczona na miejscu pomoc: psychologiczna, mediacyjna, prawna.

Więcej o fundacji znajdziesz na stronie: www.powrotdowolnosci.pl

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.
Czytaj więcej

Materiał sponsorowany